„W Niedzielę Wielkanocną siedzieliśmy w krzakach a banderowcy z widłami szukali ludzi.” Wspomnienia Janiny Bergiel, świadka ukraińskiego ludobójstwa na Polakach

Janina Bergiel / Fot. Jacek Międlar
4

Janina Bergiel. Ma 92 lata i pochodzi z Wołynia. Dziś mieszka w niewielkiej wiosce na Opolszczyźnie. Poza niewielkim sadem i maleńkim gospodarstwem, opiekuje się synem wymagającym specjalnej troski. Jej życie nigdy nie było usłane różami. I chyba dzięki temu, mimo doświadczenia przez los, zaraża pogodą ducha.

W roku 1943, w Dzień Zmartwychwstania Pańskiego, wraz z kilkunastoma członkami rodziny uciekała przed uzbrojonymi w widły ukraińskimi zbrodniarzami.
Opowiadam o tym, bo chciałabym, żeby ludzie młodzi i pokolenie, które nie przeżyło tych czasów, pamiętało o bohaterach i tragicznych losach, i wyciągnięto naukę na przyszłość i by więcej te tragiczne czasy się nie powtórzyły – z pełnym przekonaniem mówi Pani Janina. To świadectwo oraz setki innych, w których jestem posiadaniu, ukaże się w krok po kroku przygotowanej kilkutomowej publikacji z relacjami Świadków ukraińskiego ludobójstwa na Polakach. Kilkadziesiąt nagrań jest dostępnych w aplikacji wPrawoTv na Androida i iOS.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Rafałówka Mała

Urodziłam się w 1930 r. w miejscowości Rafałówka, gmina Kiwerce, powiat Łuck, województwo wołyńskie. W momencie wybuchu II wojny światowej nadal mieszkałam w tej samej miejscowości razem ze swoimi rodzicami: Stanisławem i Balbiną oraz z moim starszym rodzeństwem: siostrą Genowefą – urodzoną w 1924 r. i bratem Zenonem – urodzonym w 1926 r. W 1940 r. urodził się mój brat: Florian, a w 1943 r. – Tadeusz. (…) Moja rodzina w 1939 r. utrzymywała się z pracy na własnym gospodarstwie rolnym, miała również 1 hektar lasu i 7 hektarów pola. My jako ich dzieci pomagaliśmy rodzicom w pracy na gospodarstwie.

Stosunki polsko-ukraińskie, jak zaznacza Janina Bergiel, podobnie jak na niemal wszystkich terenach II Rzeczpospolitej były poprawne. Jedynie na Chełmszczyźnie i Hrubieszowszczyźnie można mówić o pogorszeniu się stosunków polsko-ukraińskich, co było spowodowane fatalną w skutkach polityką skierowaną przeciwko Kościołowi Prawosławnemu. Chodzi o akcję polonizacyjno-rewindykacyjną, która polegała na burzeniu cerkwi od połowy maja do połowy lipca 1938. Akcja została zorganizowana na polecenie władza sanacyjnych i miała na celu ograniczenie „wpływów prawosławia” kojarzonego powszechnie z Rosją, jako religii siłą utrwalanej na ziemiach polskich przez władze zaborcze. Akcja była o tyle fatalna, że po głowach dostali nie Rosjanie, ale Rusini masowo zamieszkujący wschodnie tereny II RP, coraz częściej określający się mianem „Ukraińców”.

Niedziela Zmartwychwstania

Rano w pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych w 1943 r. do Rafałówki Małej przyszli banderowcy [Ukraińcy skupieni wokół ideologii Stepana Bandery, który wzywał do mordowania Polaków – przyp. JM]. Moja mama, mój brat Florian i ja uciekliśmy do swojego lasu, schowaliśmy się w krzakach, gdzie przebywaliśmy aż do wieczora.

Mój ojciec z pozostałym moim rodzeństwem zostali w domu, aby bronić wioski. Zrobili tak, bo mieli broń. W naszym lesie wówczas schroniło się łącznie około 15 osób, może nawet więcej, była to rodzina Jana Oliwy – jego najmłodsze dzieci: Dominik, Maria, Anielka, Antoni i reszty osób nie pamiętam. Kiedy ja z moją mamą, bratem Florianem oraz z innymi siedzieliśmy w krzakach, to banderowcy z widłami szukali ludzi, mama wówczas trzymała nam usta, żebyśmy nie krzyczeli. (…) To byli Ukraińcy (…). Zaatakowano nas w pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych. Nie zdążyliśmy spożyć Święconki. Mama prędko schowała potrawy do fartucha i tak my uciekliśmy i Święconkę zjedliśmy w lesie. (…) Jeszcze tego samego dnia moja mama, ja i Florian oraz inni, którzy byli w lesie skierowaliśmy się do Rafałówki Wielkiej, gdzie mieszkaliśmy aż do żniw 1943 r.

Natomiast mój ojciec z moimi starszymi braćmi trzymali wartę w Rafałówce Małej, obawiając się ponownego napadu banderowców w zemście za to, że pomordowano członków tych band.

Samoobrona

W niemal każdej wołyńskiej wiosce Polacy liczyli sami na siebie. Nie nadciągnęła masowa pomoc z zachodu czy południa. Polacy organizowali niewielkie komórki samoobrony, do których zaciągali się mężczyźni. Dozbrojenie w każdej z wiosek wyglądało nieco inaczej. W jednej Polacy uzbrojeni byli w drewniane atrapy, w drugiej w piki, a w jeszcze w kilka sztuk broni, którą udało im się ukryć przed niemieckim i sowieckim okupantem

Po żniwach banderowcy palili wszystkie wioski w pobliżu Rafałówki Wielkiej i z tego powodu mieszkańcy uciekli do lasu pod Przebraże, gdzie mieszkali przez 3 tygodnie albo i dłużej, co dotyczyło też mojej rodziny, w tym mamy będącej w ciąży. Później niektórzy wracali do swoich domów w Rafałówce, a inni przenieśli się do lasu w Komarówce, gdzieś około 2 kilometrów od Rafałówki Wielkiej, w tej drugiej grupie osób znajdowała się moja rodzina. We wsi Komarówka urodził się mój najmłodszy brat Tadeusz. Tu przebywaliśmy do jesieni w 1943 r. Następnie przed zimą 1943/1944 z Komarówki powróciliśmy do Rafałówki Wielkiej. Potem wiosną 1944 r. przybyliśmy do swojego mieszkania w Rafałówce Małej, gdzie już mieszkała jakaś rodzina z Ułyki, obca dla nas, która po 2 miesiącach wyprowadziła się od nas.

[Wspomniany] Jan Oliwa to był stryj mojego ojca Stanisława. Jan Oliwa mieszkał w Rafałówce Małej i w 1943 r. po wkroczeniu banderowców do tej miejscowości poszedł do swojego konia, który pasł się pod naszym lasem, udał się tam sam, nikt nie wiedział, że tam poszedł. Nie wrócił do domu. Pastuch pracujący u kogoś z rodziny mojego ojca był świadkiem zabójstwa Jana Oliwy przez Ukraińców w tym lesie. Pastuch ten dobrze mówił po ukraińsku, więc ci Ukraińcy, którzy go widzieli, myśleli, że jest on Ukraińcem, dlatego przeżył to zdarzenie, ale potem oni kazali mu iść z nimi. Po upływie 3 tygodni od tego zabójstwa udało mu się od nich uciec i tak przybył do Rafałówki Wielkiej i jej mieszkańcom opowiedział, co stało się z Janem Oliwą. (…) Pastuch wziął ze sobą kilku mieszkańców Rafałówki Wielkiej, którym pokazał miejsce zabójstwa Jana Oliwy. Wówczas jego ciało przewieziono do stodoły w Rafałówce Wielkiej, następnie pochowano w Kiwercach. (…)

W Rafałówce nikt nie ostrzegał Polaków o planowanych napadach ukraińskich band. Najczęściej tak właśnie było, wszak należy odnotować, że zdarzały się przypadki, gdy ukraiński sąsiad skrycie przekazywał informację Polakom o szykujących się na nich zbrodniarzach zrzeszonych w ramach Ukraińskiej Powstańczej Armii. Były i takie przypadki, gdy ukraiński duchowny, na szczyt kopca wbijał greckokatolicki krzyż na znak, że w danej wiosce żyją Polacy i należy ich wymordować. Taki krzyż był znakiem zarówno dla Polaków zorientowanych w sposobach komunikacji popów z banderowcami oraz dla samych ludobójców.

Przed napadami band ukraińskich, Polaków nie uprzedzano o atakach. Atakowano znienacka, często wieczorami, porą nocną, kiedy ludność udawała się na spoczynek, nikt nie był więc przygotowany na te napady, na zupełnie niespodziewającej się, bezbronnej ludności. I ta dokonywano mordów, rzezi, a całe wioski palono. W Przebrażu Ludwik Mainowski, pseudonim „Lew” wraz z synem mojego stryja Franciszka, Apolinarym Oliwą, zorganizowali oddział obrony dla polskiej ludności, uciekającej przed bandami UPA. Mówiono, że to był ostatni punkt obrony ludności i polskości na tym terenie. Oni w Przebrażu zorganizowali szkołę, jadalnię, dając ludziom bezpieczeństwo i w miarę normalne życie.

„Lew” to postać wybitna. Jako legionista w ramach 1 Pułku Ułanów Krechowieckich prowadził zwycięskie walki z bolszewikami. W 1919 roku zamieszkał w Przebrażu, z którym sąsiaduje Rafałówka Mała. W roku 1943, widząc błędy organizacyjne i brak dowództwa w lokalnej samoobronie, jednogłośnie został wybrany na jej lidera. Dzięki znajomości języka niemieckiego udawało mu się zdobywać potrzebną broń od okupujących Polskę urzędników. W 1944 walczył w stopniu sierżanta w szeregach 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. W latach 50. aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa za przynależność do AK. Zmarł w 1962 roku w wieku 73 lat.

Ludwik Malinowski po wojnie jako repatriant trafił do Niemodlina, a Apolinary do Brzegu, jednak komuniści nie dali im potem żyć spokojnie i dlatego Apolinary przed nimi się ukrywał, a Ludwik został przez nich aresztowany i torturowany. Obaj oni nie żyją.

Polacy nie mścili się

Nie mam wiedzy w jaki sposób na napady band ukraińskich reagowali inni Ukraińcy nie będący w tych bandach, to znaczy, czy sami brali udział w tych atakach, czy próbowali pomóc Polakom, czy zachowywali się wtedy obojętnie. Polacy nie mścili się na Ukraińcach, ani nie robili odwetu na bandach UPA za to, czego sami od nich doświadczyli, może z tego powodu, że każdy myślał jak ocalić życie swoje i rodziny i nie chciał wywołać kolejnych napadów. (…)

Niemiecki odwet

Za naszym lasem w miejscowości Hermanówka stacjonowała rosyjska partyzantka i mieszkańcy tej Hermanówki zaopatrywali ją w żywność, bo gdyby tego samowolnie nie robili to partyzantka napadałaby na wioskę, nie oszczędzając ludzi i ich mienia. W czasie jednego z napadów członkowie patrolu partyzantki rosyjskiej natknęli się na patrol niemiecki z jednostki stacjonującej w Kiwercach. Patrol rosyjski zamordował jednego Niemca z tego patrolu i w odwecie Niemczy przybyli do Hermanówki gdzie mieszkali sami Polacy, wybrali z nich 20 osób, niezależnie od płci i wieku, a następnie ich rozstrzelali. Była sytuacja, że starsza kobieta trzymająca wnuka, przypatrująca się tej egzekucji zwróciła się do Niemców, żeby ją wzięli zamiast jej córki. Na to Niemiec popchnął tę starszą kobietę, zabił ją oraz wnuka. Nie wiem, jak nazywała się ta zabita kobieta i jej wnuk.

Jesienią 1944 r. przenieśliśmy się do Kiwerc, powiat Łuck i w maju 1945 r. dostaliśmy od władz ruskich nakaz wyjazdu do Polski i tak przybyliśmy do Opola, a ostatecznie osiedliliśmy się w Pogorzeli. (…) zamieszkaliśmy przez płot z rodziną o nazwisku Boreccy.

Borecki opowiadał jak w czasie napadu na wioskę Dobra stracił swoją żonę. Jej imienia nie znam,a cudem ocalił swoją około roczną córkę Janinę. Okazało się, że w czasie morderstwa żony, jakiś „dobry” banderowiec wyrzucił tę dziewczynkę przez okno z płonącego domu do pobliskiego rżyska po zbożu. Na drugi dzień mieszkańcy spalonej wioski poszli na zgliszcza, słysząc płacz dziecka, po czym znaleźli córeczkę Boreckiego.

To właśnie po 8 kwietnia 1943 roku, kiedy Ukraińcy przeprowadzili okrutną rzeź na Polakach w miejscowości Dobra, dowództwo nad lokalną samoobroną przejął Ludwik Malinowski. Niestety, polskie formacje zbrojne na Wołyniu były zbyt małe, by zatrzymać brunatny pochód ukraińskich „herojów”.

Kilkadziesiąt rozmów ze Świadkami ukraińskiego ludobójstwa na Polakach znajdziecie Państwo w aplikacji wPrawoTv na Androida (TUTAJ) oraz iOS (TUTAJ). Rejestrując się i subskrybując aplikację za niecałe 5 złotych miesięcznie, wspieracie Państwo moje działania w realizacji tego niezwykle ważnego projektu.

Opracowane wywiady:

Może ci się spodobać również Więcej od autora

% Komentarze

  1. W K mówi

    Cześć i chwała! B o h a t e r o m !

    Pytanie o grubość książek nie jest łatwe. Jest wiele, różnych argumentów. Zostawiłbym taki format i grubość, jakie miały 2 wcześniejsze książki.

  2. W K mówi

    Każda z biało – czerwonym odciskiem palca. Wtedy wszystkie książki będą na półce wyglądać jak encyklopedia.

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.