W kinach – Trzy billboardy za Ebbing, Missouri
W kinach w całej Polsce, w tym i w warszawskim kinie Kinoteka, widzowie mają okazje zobaczyć film „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” w reżyserii Martina McDonagha. W filmie wystąpili: Frances McDormand, Abbie Cornish, Peter Dinklage, John Hawkes, Lucas Hedges.
Historia ukazana w filmie rozgrywa się w małym prowincjonalnym miasteczku w USA. Mildred Hayes nie może pogodzić się brakiem działań policji w sprawie zamordowania swojej córki. By zademonstrować swój gniew z powodu bezczynności policji kobieta wynajmuje trzy tablice reklamowe na opuszczonej drodze wiodącej koło miasteczka i umieszcza na nich prowokacyjny przekaz, skierowany do szanowanego przez lokalną społeczność szeryfa Williama Willoughby’ego (w tej roli Woody Harrelson). Z działaniami kobiety nie może pogodzić się prymityw i rasista zastępca szeryfa, posterunkowy Dixon (w tej roli Sam Rockwell).
Film świetnie ukazuje dramat prymitywnej, wulgarnej i agresywnej matki nie mogącej pogodzić się z brakiem postępów w śledztwie, jej prawo do frustracji i wyrzutów czynionych stróżom prawa. I równocześnie to jak krzywdzące są wyrzuty kobiety kierowane pod adresem sympatycznego, rozumiejącego działania kobiety i umierając na raka szeryfa.
Twórcy filmu pomimo ukazania prowincjonalnej Ameryki jako prostackiej i agresywnej, są dla niej pełni sympatii. Film ukazuje ”dobro” tkwiące w każdej z głównych postaci.
Konserwatywnego widza może trochę zgorszyć nieustanne wulgaryzmy, antyklerykalne treści głoszone przez wzbudzającą sympatie bohaterkę, czy gloryfikacja samobójstwa i ukzanie przemocy jako czegoś atrakcyjnego. Jednak jeżeli takie elementy są formą propagowania szkodliwych postaw, to nie są one nachalne.
Historia opowiedziana w filmie jest bardzo atrakcyjna, dynamiczna i pełna przemocy. Akcja wciąga. Bohaterowie wzbudzają sympatie. Widza bawi duża dawka czarnego humoru. Film jest bardzo rozrywkowy pomimo poruszania poważnego tematu i dramatycznych okoliczności zdarzeń. Może nie ma jakiś wybitnych walorów moralnych ale zapewnia dobrą rozrywkę, bez zbytniej nachalnej lewicowej propagandy.
God damn it! Zapowiada się fucking dobry film. Zastanawiam się, czemu nasi takich filmów nie robią. U nas kina obyczajowego po prostu nie ma. Robi się tylko lekkie, banalne kino o przygodach warszawskiej klasy średniej. Nie tylko lekkie, banalne ale i nudne. O pazdzierzach Patryka Vegi nie wspominam, bo to jest dno. Najbardziej zdumiewa polski widz, który idzie na taki film, a po seansie narzeka, że głupi był.
A najbardziej zdumiewa uwaga jednego z czołowych aktorów u Vegi, Lindy, który w jednym z wywiadów zauważył, że środowisko policyjne i mafijne to praktycznie to samo środowisko.