„Był dla mnie po Bogu wszystkim….” Wywiad z Anną Rastawicką, jedną z bliskich współpracownic Prymasa Wyszyńskiego
Komuniści chcąc podporządkować sobie Polskę, dążyli do tego, żeby zniszczyć wiarę. Ksiądz Prymas mówił “wrogów narodu poznajemy po tym, że niszczą to co narodowi najbardziej pomaga”. Najeźdźcy zawsze niszczyli wiarę i moralność chrześcijańską. Za wyznawanie wiary, chodzenie do kościoła, można było być wyrzuconym z pracy, ale to mobilizowało nas do obrony. Dzisiaj nie mówi się, że Boga nie ma, dzisiaj się mówi, niech Bóg sobie będzie, ale my żyjmy tak jakby Boga nie było. Dlatego myślę, że ta walka z Bogiem dzisiaj jest bardziej niebezpieczna – wspomina Anna Rastawicka, jedna z bliskich współpracownic Prymasa Wyszyńskiego.
Od 2 lutego 1947 roku z powołania papieża Piusa XII istnieją Instytuty Świeckie w Kościele Katolickim. Z tym nastawieniem przeprowadziłam badanie jakościowe z jedną z osób zaangażowaną w ten rodzaj posługi. Przy okazji jest ona bliską współpracownicą Prymasa Wyszyńskiego.
Z panną Anną Rastawicką rozmawiałam 31 października, 7 listopada oraz 16 listopada 2023 roku.
Opis bohatera: Stefan Wyszyński urodził się 3 sierpnia 1901 roku w Zuzeli nad Bugiem. Święcenia kapłańskie otrzymał również 3 sierpnia 1924 roku we Włocławku, z rąk bp. Owczarka. Po ukończeniu seminarium, studiował prawo kanoniczne na KUL-u. Po nim podróżował po Europie Zachodniej, interesując się głównie działaniami Akcji Katolickiej. Po powrocie do ojczyzny pracował we Włocławku. Na rozkaz bp. Hlonda, opuścił Włocławek, ukrywał się m. in. w Laskach. Był komendantem AK, przez co był imiennie poszukiwany przez gestapo. Brał udział w Powstaniu Warszawskim. Po upadku powstania wrócił do Włocławka i zaczął odbudowywać zniszczone seminarium, a w 1945 roku został jego rektorem. W 1946 roku został mianowany przez Piusa XII biskupem ordynariuszem diecezji lubelskiej. Po śmierci arcybiskupa Hlonda został arcybiskupem Gniezna oraz Warszawy i prymasem Polski. W styczniu 1953 roku został kardynałem, a 25 września tego samego roku został aresztowany i internowany. Wolność odzyskał po 3 latach, 26 października 1956 roku. Zapoczątkował peregrynację obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej po parafiach. 3 maja 1966 roku, wraz z bp. krakowskim Karolem Wojtyłą, odnowili Śluby Jasnogórskie oddając Matce Boskiej pod opiekę naród polski. W latach 60-tych brał czynny udział w Vaticanum II. Zmarł w Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego 28 maja 1981 roku. Beatyfikowany 12 września 2021 roku.
W ten sposób sylwetkę Polskiego świętego wspomina jedna z jego najbliższych współpracownic.
Katarzyna Kubiak: Zanim przejdziemy do pytań o świętego, chciałabym poznać pani historię. Urodziła się pani w przededniu powstania warszawskiego, więc wczesne dzieciństwo spędziła pani w nowym opresyjnym dla wierzących ustroju. Jakie to piętno odcisnęło w pani życiu?
Anna Rastawicka: Gdy wybuchło powstanie miałam dwa miesiące, na szczęście mieszkaliśmy na Pradze, ale też tak jak mama wspominała większość czasu trzeba było siedzieć w piwnicy, bo ciągle były alarmy. Mama nie mogła nawet swobodnie mleka podgrzać. Warunki były bardzo trudne. W ciasnym mieszkanku 14 m mieszkało nas pięć osób, ponieważ nie było mieszkań, Warszawa w ruinach, okupacja. Także wzrastałam w takich twardych warunkach. Ten czas zaraz po wojnie był niełatwym czasem, także pod względem materialnym. Paltko miałam z koca wojskowego, takiego zielonego i to nosiłam prawie do 9 klasy, a potem też zielone paltko, ale z paczki z Ameryki.
Opiekowała się nami taka pani, z którą mama mieszkała po sprowadzeniu się do Warszawy na Targową. Po wybuchu wojny nie chciały się rozstawać. Ta pani była naszą przyszywaną babcią. To ona nauczyła mnie różańca, prowadziła mnie zawsze na roraty. Od dziecka Pan Bóg był dla mnie kimś bardzo ważnym. Zresztą Kościół był jedyną przestrzenią, w której człowiek mógł się czuć wolny i uszanowany.
Ile osób liczyła pani rodzina, czy ktoś brał udział w PW?
Moja rodzina liczyła 5 osób. Mama, tata, mój brat, ja i przyszywana babcia. Rodzice pobrali się w 1939 roku w maju, a w sierpniu już tatuś był powołany do wojska. Poszedł na wojnę. Gdy padła Twierdza Modlin, zabrali go do obozu. Był w obozie jenieckim Szlezwik-Holsztyn i został zwolniony z uwagi na słabe zdrowie. W Rzeszy trafił na bardzo dobrych ludzi. Ponieważ pracował w tartaku, więc ciągle chorował. Żona właściciela tego tartaku powiedziała “zwolnij tego Tadeusza, bo on nam umrze i statystyki popsuje”. Więc to był taki argument, ale myślę, że bardziej serca niż statystyk. Tatuś wrócił w 1942 roku, po prawie 3 latach niewoli, ważył 38 kg. Właściwie potem był takim trzecim dzieckiem mamusi. Ciężko chorował na płuca.
Edukacja?
Chodziłam do szkoły przy ul. Skaryszewskiej. Nauka nie sprawiała mi żadnego problemu. Od 1 klasy do matury, nie miałam żadnych trudności ani w języku Polskim, ani w matematyce. To był dar Pana Boga. W szkole nie było lekcji religii. Pamiętam jak nam krzyże zdjęto w szkole i przyniosłam z domu krzyż i powiesiliśmy go po lekcjach. Następnego dnia zniknął. Przyniosłam drugi, też zniknął. W końcu Pani woźna mówi “Aniu, już nie wieszajcie tych krzyży, bo mi tak przykro je zdejmować”. Natomiast w szkole średniej, były różne ciekawe dyskusje z Panią dyrektor na lekcjach z przysposobienia politycznego. Na jednej z lekcji mówiła, że światopogląd jest sprawą prywatną każdego człowieka, dlatego nie ma lekcji religii w szkole. A następną lekcją była lekcja antyreligii. Ja zapytałam Panią “jak to jest, skoro mój światopogląd jest moją sprawą prywatną, to dlaczego ja muszę obowiązkowo siedzieć na takiej lekcji antyreligii, a nie mam równorzędnie lekcji religii, żebym mogła sobie wybrać”. Na to Pani dyrektor mi odpowiedziała “Aniu, przyjdź po lekcjach, to ci wytłumaczę”. Poszłam po lekcji do gabinetu, a Pani dyrektor mi powiedziała, że szkoła nie może być apolityczna.
Skończyłam filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim. Te studia to była szkoła wiary w niemożliwe. Były różne powody, że mogli mnie ze studiów usunąć, a jednak Pan Bóg chciał, żebym je skończyła. Niedługo po obronie pracy magisterskiej. Zaczęłam pracować w Sekretariacie Urzędu Prymasa Wyszyńskiego na Miodowej.
Moje pokolenie wzrastało jeszcze w cieniu wojny, dlatego my poważniej myśleliśmy o życiu. Nie wzrastaliśmy w dobrobycie, nie mieliśmy luksusów. Te trudne czasy przygotowywały nas do tego, żeby poważnie myśleć, mieć siłę na trudności, na przeciwności. Życie nie zawsze idzie równo z drogą, dlatego człowiek musi mieć wewnętrzną siłę, żeby się nie poddać.
Czy przed znajomością z Prymasem była Pani zaangażowana w jakiś ruch kościelny?
Kiedy dorastałam, zastanawiałam się po co człowiek na tym świecie żyje, skoro nie jest łatwo żyć. Blisko szkoły był kościół księży pallotynów na Skaryszewskiej. Zaczęłam po lekcjach chodzić do kościoła i zastanawiać się. Potem natrafiłam na bardzo dobrego spowiednika, który otworzył mi oczy na Pana Boga, nie tylko na tę wiarę urzędową-bezosobową, ale na Boga, który jest osobą, Ojcem, który kocha człowieka i go nigdy nie zostawia. To był ksiądz Edward Wilk, on zaprowadził mnie do Rodziny Rodzin. Spotkanie prowadziła pani Lila. Pochyliła się nade mną i powiedziała “A, to jest Ania”. Ona tak wypowiedziała moje imię jakbym je pierwszy raz w życiu usłyszała. Pomyślałam wtedy, że jeśli mi jest tak potrzebna akceptacja, ciepło i uwaga drugiego człowieka, to może innym ode mnie też to jest potrzebne. Wtedy zupełnie zmieniło się moje myślenie, nie “co się mnie od innych należy”, tylko “w czym ja mogę komuś pomóc”. I tu zaczyna się historia spotkania z Instytutem i z prymasem Wyszyńskim.
Wróćmy do znajomości z Prymasem, jak się ona zaczęła?
Pierwszy raz spotkałam księdza Prymasa w czasie bierzmowania 14. IX.1952 r, w kościele Matki Bożej Zwycięskiej na Kamionku. Bierzmowanie wtedy było zaraz po I Komunii Świętej, a ja byłam u wcześniejszej Komunii Świętej, miałam wtedy 7 lat, w czasie bierzmowania miałam 8 lat. Później, gdy Prymas był w więzieniu modliliśmy się za niego. Potem była wielka radość, gdy wyszedł z więzienia. Od czasu, gdy znalazłam się we wspólnocie Rodziny Rodzin, chodziliśmy do Księdza Prymasa: na opłatek, na jajko, na imieniny. Byłam już troszkę bliżej. Gdy byłam w klasie maturalnej, pani Lila odtworzyła nam na zakończenie roku pracy przemówienie Księdza Prymasa do lekarzy. Zapamiętałam następujące słowa: “lecą kamienie na Kościół i nie ma kto by stanął i zasłonił”. Ja wtedy pomyślałam, czy mogę zrobić coś lepszego z moim życiem niż stanąć i próbować chociaż trochę zasłonić.
Jakie były pani zadania związane z pracą na Miodowej?
Po obronie pracy magisterskiej w 1969 roku, zaczęłam pracę na Miodowej. W czasie tej pracy miałam dwa najważniejsze zadania.
Jedno, to towarzyszenie Księdzu Prymasowi w spotkaniach z różnymi grupami zawodowymi. Zwykle w okresie świąt i imienin przychodziły do Księdza Prymasa różne grupy. A ponieważ nie było możliwości wydawania drukiem jego przemówień i w ogóle tekstów religijnych, to jako członkinie instytutu, starałyśmy się dawać koperty z przygotowanym wcześniej maszynopisem przemówienia Księdza Kardynała do danej grupy zawodowej. To było pierwsze z moich zadań, zapoznanie się z kalendarium, sprawdzić jaka grupa będzie, ile tekstów potrzeba, zamówić u maszynistek, które pisały w mieście, włożyć do koperty, pójść z Księdzem Prymasem i w czasie spotkania te koperty rozdawać.
Drugim moim zadaniem była pomoc pani Marii Okońskiej, która zajmowała się korektą przemówień Księdza Prymasa. Ponieważ założycielka Instytutu, pani Maria Okońska bardzo dbała o to, żeby żadne słowo Księdza Prymasa nie zaginęło, bo zdawała sobie sprawę z tego, że Ksiądz Prymas jest ważną postacią nie tylko dla nas, ale i dla przyszłych pokoleń. Na początku, kazania Księdza Prymasa były stenogramami. Później, jak kupiłyśmy magnetofon, to nagrywaliśmy, a potem spisywałyśmy, ponieważ Ksiądz Prymas nigdy nie pisał kazań. Po spisaniu była robiona korekta. Później Ksiądz Prymas autoryzował te przemówienia. W zbiorach “Instytutu” jest 67 tomów maszynopisu. Obecnie “Instytut” wydaje je w serii “Dzieła Zebrane”, ukazały się już 22 tomy.
Jeszcze jednym moim zadaniem, kiedy przychodziły książki Księdza Prymasa wydawane za granicą, było dbanie o wyłożenie tych książek na półce w pokoju Księdza Prymasa.
Czym jest “instytut” i kiedy postanowiła pani do niego wstąpić?
W roku 1962 zdałam maturę i wtedy postanowiłam pójść do Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. Jest to zupełnie nowa forma życia konsekrowanego, w Kościele zatwierdzona przez Piusa XII. Ludzie konsekrowani, tworzący wspólnoty, często byli odizolowani od świata. W XX wieku znalazła się taka grupa ludzi, którzy chcieli pracować na różnych stanowiskach i być osobami konsekrowanymi, aby wnosić Boga wszędzie tam, gdzie żyją i pracują. Z całkowitym oddaniem życia Bogu, ze ślubami posłuszeństwa, czystości i ubóstwa, tak jak w zakonie, ale bez form życia zakonnego. Ludzie, którzy są w Instytucie, pozostają w swoich domach, na swoich stanowiskach pracy. Starają się przenikać laicki świat Bogiem, poświęcają swoje życie, nie zakładają rodzin. Podejmują życie radości ewangelicznej, a jednocześnie pozostają w świecie.
Jaki był prywatnie Ksiądz Prymas?
Niektórzy mówią, że był pyszny, że się wywyższał, a Ksiądz Prymas był bardzo zwyczajny, chociaż miał w sobie prawdę, godność i honor. Po prostu wyniósł ją z domu rodzinnego.
Był człowiekiem bardzo bezpośrednim, prostym, brał dzieci na ręce, błogosławił. W całym jego podejściu była wielka kultura i szacunek do człowieka.
Potrafił rozmawiać na każdy temat, zawsze mnie to urzekało. Miał wiedzę człowieka renesansu. Bardzo dużo czytał, od młodości. Czytał poważne pozycje, ale też lubił Makuszyńskiego. Był człowiekiem swojego wieku. Miał w sobie ogromny pokój.
Wiadomo, że Prymasa na każdym kroku inwigilowano. Czy pani też odczuła na sobie tę inwigilację?
Komuniści chcąc podporządkować sobie Polskę, dążyli do tego, żeby zniszczyć wiarę. Ksiądz Prymas mówił “wrogów narodu poznajemy po tym, że niszczą to co narodowi najbardziej pomaga”. Najeźdźcy zawsze niszczyli wiarę i moralność chrześcijańską. Za wyznawanie wiary, chodzenie do kościoła, można było być wyrzuconym z pracy, ale to mobilizowało nas do obrony. Dzisiaj nie mówi się, że Boga nie ma, dzisiaj się mówi, niech Bóg sobie będzie, ale my żyjmy tak jakby Boga nie było. Dlatego myślę, że ta walka z Bogiem dzisiaj jest bardziej niebezpieczna.
Kim był Prymas dla Pani?
Był dla mnie po Bogu wszystkim. Był ojcem, bo dawał poczucie bezpieczeństwa, przekazywał to co w życiu najważniejsze, wiarę w Boga i wiarę w człowieka. Był przyjacielem, kimś za kogo oddawałam życie Bogu, więc mogę powiedzieć, że był dla mnie przyjacielem, chociaż relacja między nami była tak nieproporcjonalna. Był też przewodnikiem. To co mówił dawało tyle nadziei i pokoju Bożego. Był promieniem mądrości, zawsze można było wiedzieć, że jest ktoś, kto zna drogę. Miałam zaufanie, że On tej drogi nie pomyli. Był też opiekunem, ale również człowiekiem, który za wszystko dziękował. Kiedy moi rodzice chorowali, modlił się za nich. Jak były imieniny mamy czy taty, to zawsze dla nich jakąś książkę, czy obrazek podpisał, żeby im też okazać życzliwość. Był dla mnie i ojcem, i przyjacielem, i przewodnikiem, i opiekunem.
Jestem po pięciu spotkaniach z panią Anią i jestem pod olbrzymim wrażeniem spokoju i miłości, które od niej biją. Nawet kiedy rozmawiałyśmy tak po prostu na tematy nie związane z wywiadem, rozmawiała bardzo swobodnie. Czułam się przy niej jak przy babci, która zrozumie i opowie o życiu. Ponadto pani Ania zrobiła autokorektę wywiadu, także jestem pewna tego, że to co opowiadała jest prawdą.
Przeczytaj także:
„Nie oglądajmy się na wszystkie strony. Nie chciejmy żywić całego świata, nie chciejmy ratować wszystkich. Chciejmy patrzeć w ziemię ojczystą, na której wspierając się, patrzymy ku niebu. Chciejmy pomagać naszym polskim braciom, żywić polskie dzieci, służyć im i tutaj przede wszystkim wypełniać swoje zadanie – aby nie ulec pokusie „zbawiania świata” kosztem własnej ojczyzny.” Prymas Stefan Wyszyński 1976 roku.
Pewnie wbiję trochę kij w mrowisko, niemniej uważam, że wymiana poglądów jest ważna. Kard. Wyszyński z pewnością był postacią wielką i niezwykle zasłużoną dla Polski. Prawdą jest niestety, że to bardzo mocno zaważyło na jego działalności, jaką dzierżył jako następca Apostołów. Kard Wyszyński pięć razy zmieniał zdanie w sprawie potępienia komunizmu na Soborze Watykańskim II, ostatecznie optował za drogą niepotępiania błędów światan tłumacząc to sobie nieryzykowaniem otwartego kursu wrogości wobec władz w Polsce Ludowej.Podczas gdy biskupi i kardynałowie z Coetus Internationalis Patrum (jeśli dobrze pamiętam nazwę) toczyli dramatyczny bój o zachowanie ciągłości dogmatycznej na soborze, kard Wyszyński raczej był bardziej zainteresowany sprawami polskimi, co zresztą przejął po nim kard Wojtyła. Kard Wyszyński załużył się na soborze jednym wystąpieniem w obronie czci Najświętszej Maryi – Matki Kościoła przeciwko antymaryjnym zakusom niemieckich teologów pod Karlem Rahnerem. Ale to tylko jeden epizod. Podsumowując bilans, dla Polski Wyszyński był mężem stanu, dla Kościoła – niestety piszę z bólem – zrobił zdecydowanie za mało.
Kunegunda, zwykły szeregowy Polak ma prawo tak myśleć, ale nie następca Apostołów. Jakby św. Paweł się zajmował tylko swoimi rodakami, to chrześcijaństwo by nie wyszło zza granicę okupowanego przez Rzym Izraela. Kardynał odpowiada za cały Kościół Powszechny.
W życiu wiecznym, nie wiem, lecz w życiu doczesnym niestety przegrał. Nie on pierwszy i nie ostatni. Na razie wszystko na to wskazuje, że też przegramy i nie dożyjemy niepodległej Polski. Jednak trzeba przyznać, że atmosfera narodowa w 1980 r. od tamtego czasu się nie powtórzyła i raczej się nie powtórzy.
@Paweł Nie do końca jest tak, jak piszesz. W trudnych czasach, tak jak dzisiaj na przykład kiedy jest wojna na Ukrainie, naszym polskim interesem jest myśleć w pierwszej kolejności o naszej ojczyźnie, a nie zbawiać cały świat jak mówił kardynał Wyszyński, czyli nie dozbrajać kosztem własnej armii, nie wysyłać własnych wojsk na teren innego kraju itd.
Zofia, a czy ja kiedykolwiek optowałem za wysyłaniem broni na Ukrainę? Napisałem kilkadziesiąt artykułów, które ostrzegały Polaków przed tym pomysłem, można je przeczytać na tym portalu. Kościół to Mistyczne Ciało Chrystusa, powtarzam za świętym Pawłem „28 Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie. 29 Jeżeli zaś należycie do Chrystusa, to jesteście też potomstwem Abrahama i zgodnie z obietnicą – dziedzicami. ” List do Galatów 3, 28-29.
Nie ma Polaka ni Francuza, Belga czy Hiszpana. Kościół to jedno. Narodowość jest bardzo ważna, ale jest czysto ziemska, a Kościół to przede wszystkim Królestwo Pana Jezusa Chrystusa, które nie jest z tego świata. Nigdy nie oceniałem Kardynała Wyszyńskiego źle lub niesprawiedliwie, po prostu uważam, że za mało zajmował się sprawami Kościoła, a za dużo sprawami państwa. Jedno nie wyklucza drugiego, ale tylko przy odpowiedniej proporcji, czyli przewadze ducha nad ciałem.
No, Pawel, Ty chyba juz pozostaniesz na zawsze kontrowersyjny,
Niby wciaz o Kosciele, ale zawsze jakos krytycznie i rozbijajac resztki naszego Ducha Wiary!
Skad to sie u Ciebie bierze!
Traktowano i Ciebie tak, ze nie potrafiles zdobyc odpowiedniego poziomu wlasnej wartosci, ze teraz musisz, nie zwazajac na to, ze przez innych pewne osoby bedac traktowane jako swietosci, jednak Ty znjdziesz jakas latke?
To juz naprawde nie jest fajne, jak sie Ciebie, w kojejnych wypowiedziach, przesledzi!
Obiecales przeciez, ze sie tutaj juz nie bedziesz wiecej produkowal, a przynajmniej do momentu, az sobie ze swoja osoba, wreszcie poradzisz!