W.P. Chicheł: Prywatne życie Romana Dmowskiego

0

Polacy jak już znają osobę Romana Dmowskiego, to tylko jako polityka czy twórcę polskiego nacjonalizmu, a co gorsza jakiegoś rusofila czy antysemitę. Nie mam zamiaru rozprawiać się z tymi mitami, gdyż już to czyniłem. Chciałbym z okazji jego 159. urodzin i zarazem imienin przedstawić jego sylwetkę od prywatnej, tej ludzkiej strony.

Myślę, iż odpowiednim wstępem będzie relacja jednego z jego przyjaciół Zygmunta Wasilewskiego:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

„Dmowski ani jednego kroku nie zrobił umyślnie dla swej popularności. Powiedziałbym nawet zawsze postępował tak, jakby miał manię niepopularności. Popularność zdobywał raczej siłą, ex post, bo wiele zrobił, co uznano; ale nigdy nie ułatwił sobie walki giętkością lub lekkością, z jaką polityk praktyczny bierze przeszkody i posiłkuje się falą; zawsze szedł przeciw fali, mając często przeciw sobie nawet bliskich. Rodzaj Dmowskiego jest zaprzeczeniem metod demagogicznych”

Roman Dmowski był cenionym myślicielem, pisarzem politycznym, co też związane było z jego codziennym rytuałem, który, co ciekawe, zmienił się na przestrzeni lat. W młodości, w średnim wieku rano szedł do kawiarni przeglądać prasę z Polski i całego świata, następnie chodził na spacer czy jakieś spotkanie towarzyskie, bądź polityczne, a pisał dopiero późnym wieczorem lub w nocy. Na starość mu się odmieniło i wstawał ok. 6 rano, rozpoczynając dzień od pisania. Dopiero w południe jadł śniadanie, a następnie zajmował ogrodem czy spotykał z przyjaciółmi.
Ulubiona jego rozrywka było układanie pasjansów. Asystującej mu przy tym zajęciu chrześniaczce Krystynie mówił, że „przy pasjansach przygotowuje swoje artykuły, bo to jest tak, jak przy różańcu: mówi się Zdrowaśki, a rozmyśla o tajemnicy”.

Dmowski był bardzo sympatyczny w stosunku do służby domowej i zagadywał, żartował wraz pracownikami. Każdy co roku pod choinkę od pracodawcy otrzymywał prezent. Ponadto kiedyś swojej gospodyni domowej wypłacił pensję z góry oraz dodatkowo pieniądze na podróż. Także w sytuacja kiedy jedna ze służących zapragnęła przejść z religii prawosławnej na łono Kościoła Katolickiego, sam Pan Roman powziął wspólne przygotowania na konwersję oraz wziął udział w uroczystości. Dobroczynnością wykazał się jeszcze, wtedy gdy młodzieniec o identycznym nazwisku (jednak niespokrewniony) napisał do niego list, opisując biedną sytuację materialną rodziny, przez co nie mógł zdać matury. Pismo było bardzo emocjonalne, co wzruszyło Dmowskiego, więc postanowił mu pomóc w sposób konkretny. Nie był w tamtym czasie w stanie opłacać mu nauki, lecz zaprosił go do swojego majątku w Chludowie, a chłopak mógł oddać się nauce i tak spędził rok u samego „największego w Polsce człowieka”.

Dmowski, pomimo kultu, jakim go obdarzali współpracownicy, nie był kłopotliwym domownikiem. Mial małe wymagania. Swoich gości podejmował zawsze herbatą i babką drożdżową z cukierni, a zsiadłe mleko z kartoflami było typową kolacją. Wiele czasu poświęcał dzieciom Niklewiczów, które go uwielbiały. Pomagał Niklewiczom w wychowaniu ich pięciorga dzieci, dbał o katolicką ogładę. Zostawał także ojcem chrzestnym. Kiedyś, będąc obecnym przy wieczornej modlitwie, zauważył, że dzieci nie mówią Wierze w Boga. Zrobił o to zaraz matce wyrzut:
„To tak dzieci wychowujesz, po katolicku? Przecież w pacierzu codziennym powinny odmawiać Wierze w Boga, bo to jest wyznanie wiary katolickiej”.
W dzień pierwszej Komunii Świętej swego chrześniaka Ryszarda Niklewicza napisał mu na pamiątkowym obrazku:
„Pierwsza spowiedź oznacza, że człowiek zaczyna sam odpowiadać za swoje postępki, sam musi wiedzieć, co jest dobre, a co złe, od pierwszej Komunii Świętej jest się już naprawdę człowiekiem i katolikiem”.
Gdy przybywały dzieci wstawał bardzo wcześnie; przed śniadaniem odbywał krótki spacer, a potem pisał. Około godziny dziewiątej wychodził do parku i juz z ganku wołał:
– Ha! ha! – co było hasłem dla dzieci.
Usłyszawszy ten „bojowy” okrzyk odpowiadały mu tym samym i biegły na jego spotkanie. Wtedy brał je na łódkę, uczył wiosłować, a jeśli było ciepło – pływać. Bawił się z nimi. Oprócz psa Bystrka było w Chludowie jeszcze kilka psów i cała ta gromada – dzieci i psy, otaczała pana Romana, który zachęcał je do dokazywania.

Pan Roman słynął z bardzo dobrego humoru i często to wykorzystywał. Po nadaniu w 1923 roku honoris causa z filozofii na Uniwersytecie Poznańskim, z inicjatywy Jego Magnificencji prof. Święcickiego (pochodzącego z mojego rodzinnego Śremu, osobiście z przekonań endeka) wydano przyjęcie, gdzie Pan Roman został posadzony pomiędzy Ignacym Chrzanowskim a Janem Kasprowiczem (twórca „Hymnu Młodych”) i stwierdził: „Czuję się między wami jak Chrystus na krzyżu”, czyli obok dwóch łotrów. Ciekawe czy wiedzieli, który jest tym pierwszym zbawionym?

Należy wspomnieć o wzruszającej przypadłości Dmowskiego. Jako młody publicysta zarabiał dość dobrze z artykułów i książek. Żył na wysokim poziomie, gdyż miłował się w garderobie bardzo dobrej jakości, co było jednoznaczne z niemałymi cenami. Jednak słynął z wielkiej hojności i troski o najuboższych – w końcu jako katolik i wszechpolak dbał o każdego człowieka, tym bardziej Polaka. Kiedyś spóźnił się do Lutosławskich w Krakowie, ponieważ oddał żebrającej matce z dziećmi zegarek (żeby go spieniężyła) i nie wiedział, która jest godzina, a mówił to z wielkim uśmiechem na twarzy – tyle radości sprawiała mu pomoc innym.
Innym przykładem wielkiego serca Pana Romana było kiedy siostrzenica Balickich i dwie Lutosławskie chciały się dostać do jego domu, więc przebrały się za dzieci bezdomne. Narodowiec, gdy zorientował się, że za nim idą, zatrzymał się i rozpoczął konwersację. To co zobaczył sprawiło, iż zaprosił dziewczynki do siebie, jednak po chwili rozpoznał małe „pipiryny”, jak je nazywał. Izabella Wolikowska, która to wspomina, twierdzi, że Dmowski na pewno, by się zajął bezdomnymi dziećmi.

Na temat reakcji lidera Obozu Narodowego na ludzi ubogich istnieje jeszcze kilka innych relacji. Marja Niklewiczowa wspominała tak: „Pan Roman był miłosierny dla żebraków. Jałmużnę dawał hojnie. Pamiętam radosne zdumienie jakiegoś biedaka na ulicy, któremu pan Roman dał banknot! A był to okres, w którym bynajmniej nie miał ich zbyt dużo w kieszeni. Twierdził, że miłosierdzie okazywane biednym za pośrednictwem instytucji dobroczynnych staje się mechaniczne, gdy bezpośrednia obecność żebraków umożliwia nam spełnienie dobrego uczynku wprost od serca”.

Natomiast „W szkole Dmowskiego” dr Tadeusz Bielecki, który był jego sekretarzem, a później wieloletnim prezesem Stronnictwa Narodowego w kraju i na emigracji, napisał: „Kiedyś maszerowaliśmy z Panem Romanem przez most Poniatowskiego. Było chłodno, zacinał deszcz ze śniegiem. Wtem zza węgła wychyliła się drżąca z zimna kobieta, ubrana w łachmany, z dzieckiem na rękach i zwróciła się o pomoc. Pan Roman sięgnął do kieszeni, wyjął portfel i wszystko co w nim miał, dał kobiecinie. Przypomniało mi to rozmowy z Prezesem na temat nędzy ludzkiej i znaczenia miłosierdzia. Pomimo najdoskonalszego systemu ubezpieczeń społecznych i pomocy państwa zawsze będą bezdomni i głodni i zawsze winna być obecna chrześcijańska Charitas”.

„Pan Roman” był zapalonym przyrodnikiem i czasie mieszkania w Chludowie pod Poznaniem hodował wiele owoców, a także był pionierem w uprawie pieczarek w naszym kraju.

Jabłka z drzew karłowych chludowskiego sadu były wysyłane przyjaciołom do Warszawy. Jeśli droga, za ogrodzeniem, przechodziły dzieci wiejskie, a pan Roman byt w sadzie, wołał je i obdarowywał owocami: kanciaste kardynały, chropowate, złociste renety, czy niezwykle aromatyczne cellini napełniały kieszenie malców…

Pan Roman lubił rąbać drewno, wiosłować; dużo chodził. Kiedy w roku 1929 wiele drzew w parku wymarzło (między innymi piękna grupa kasztanów przed domem) pan Roman z Mieczysławem Niklewiczem przez kilka tygodni w lecie rąbali i oporządzali zmarzniete drzewa.
Pan Roman był smakoszem i znał się na kuchni. Liny po nelsońsku, cassoulet toulousain! z baraniny czy kotlety baranie z rusztu były potrawami, które można by nazwać spécialité de la maison! (pol. Specjalność domu).

Jak już wspomniałem uwielbiał psy i posiadał ich całą gromadę: najstarszy Bystrek, piękny rasowy wilk, ogromnie przywiązany do pana Romana, następnie Aza, czarna wilczyca alzacka, Chytra, młoda wilczyca, niezmiernie elegancka w ruchach i zachowaniu oraz Mędrek. Pan Roman sam nadawał psom imiona; nie lubił imion banalnych, w stylu Rex bądź innych temu podobnych. Uwielbiał imiona słowiańskie. Azę kupił już jako dorosłą, więc nie mógł jej przemianować, ale reszta to szczeniaki wychowane już w Chludowie.

Dmowski był bardzo związany ze swoją rodziną, którą szybko prawie całą stracił. Za młodu wiele czasu spędzał z ojcem, który go odrzekł od kariery prawniczej, a wcześniej zmobilizował do pilnej nauki. W późniejszym okresie zajmował się schorowaną matką, której zdanie było dla niego najważniejsze. Do końca życia trzymał pamiątki rodzinne przy sobie. Ponadto był bardzo związany z bratem Wacławem. Za czasów warszawskich w domu Niklewiczów na Marszałkowskiej 21 „Święta Bożego Narodzenia miały swój ustalony porządek. W Wigilię, wczesnym popołudniem, pan Roman z moim mężem, a potem i z Jędrkiem, jechali na kolację wigilijną do brata pana Romana, Wacława, na Pragę. Tam były zawsze te same potrawy wigilijne, jak za życia matki; na przekąskę – koniecznie śledzie faszerowane cebulą.” – wspominała Maria Niklewiczowa.

Na zimę i z uwagi na pracę polityczną Roman Dmowski sciągał do Warszawy, gdzie gościli go Niklewiczowie. W ich mieszkaniu przy Marszałkowskiej zajmował gabinet z pięknym widokiem na park Łazienkowski. Już w 1923 roku zżył się z rodzina do tego stopnia, ze gdy objął tekę ministra spraw zagranicznych w rządzie Witosa, odmówił przyjęcia służbowego mieszkania, bo nie wyobrażał sobie, że mógłby zamieszkać bez bliskiej mu rodzinnej atmosfery, w której był otoczony miłością wszystkich domowników.

W ramach zakończenia chciałbym oddać głos wiernemu przyjacielowi Dmowskiego od lat studenckich – Władysławowi Jabłonowskiemu, który najlepiej domknie klamrą tekst:

„Nagrody żadnej nie pożądał, bo dla niego było nią to, co wyraził w ten sposób: „Bóg mi dał to szczęście, że widzę inną Polskę, że umrę w innej, niż ta zdeptana, zhańbiona i uciskana, ze strachem w przyszłość patrząca, w której się urodziłem”.

Jeśli jednak mowa o nagrodzie jako wdzięczności ludzkiej, to było nią to bezprzykładne, pospolite ruszenie serc z całej Polski, przez zgon jego wywołane. Na trumnę Romana Dmowskiego, jak najpiękniejsze kwiaty, spadały wspaniałe tytuły i pochwały; wszystkie słuszne i zasłużone. To prawda, ale jest On tej miary postacią, jakiej wyjątkowość wyrazić mogą najlepiej słowa, wyryte na grobowcu wielkiego polityka – myśliciela Rzplitej Florenckiej [przyp. red. Niccolò Machiavelli] w kościele Santa Croce:

,,Tanto Nomini nulium par elogium”, („żadna pochwała nie jest adekwatna dla tak wspaniałego imienia”)”.

Przeczytaj także:

W.P. Chicheł: Staszek i Leszek – od studiów po dół z wapnem…

Może ci się spodobać również Więcej od autora

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.