Kuzynka premiera Morawieckiego prezesem spółki, która zbuduje wiatraki na Bałtyku

wiatraki na morzu/ fot. screen
2

Monika Morawiecka, kuzynka premiera, została prezesem państwowej spółki PGE Baltica, która ma wybudować na Bałtyku farmy wiatrowe o łącznej mocy 2,5 GW. Eksperci oceniają, że łączny koszt inwestycji może sięgnąć nawet 30 mld zł. Wiatraki staną w odległości około 25-30 km od brzegu, na wysokości Łeby. Mają zacząć działać w 2025 roku.

Podczas posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Morskiej Energetyki Wiatrowej Morawiecka oświadczyła, że w czasie, kiedy będą realizowane inwestycje PGE na Bałtyku, ta technologia będzie już konkurencyjna kosztowo z innymi technologiami wytwarzania energii, a inwestycje pomogą Polsce w realizacji unijnych celów w zakresie wytwarzania energii odnawialnej.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

– Czy nam się to podoba, czy nie? Myślę, że powinno nam się już zacząć podobać. Cele unijne już nie stoją w sprzeczności ze wzrostem gospodarczym, z ceną energii, z wieloma innymi rzeczami. Wręcz będą wspierać te cele. Cel rozwoju OZE, jeśli będziemy go rozsądnie wdrażać, jest korzystny dla polskiej gospodarki – oceniła Morawiecka.

PGE nie będzie budować wiatraków samodzielnie. Obecnie trwają rozmowy z potencjalnymi partnerami biznesowymi, którzy są chętnych do uczestniczenia w przygotowaniu, budowie i eksploatacji farm wiatrowych na Bałtyku.

– Sektor wiatrowy na morzu jest już nieźle rozwinięty w Europie. Chcemy skorzystać z doświadczeń innych. Zawsze lepiej uczyć się na cudzych błędach niż na swoich. (…)Chcemy realizować ten projekt z firmą, która ma już doświadczenia i kompetencje, i może się nimi dzielić  – powiedziała Morawiecka.

Mój komentarz: A więc wszystko jasne. Nie będzie opamiętania i przeciwstawienia się obłędnej unijnej polityce klimatycznej. Będzie topienie pieniędzy poparte opowiadaniem ludziom bajek o powstrzymywaniu globalnego ocieplenia, ekologii i tanim prądzie. A potem Polacy będą bardzo zdziwieni, gdy zaczną się przerwy w dostawie prądu, a ceny poszybują. Przyczyna jest bardzo prosta: wiatraki to niestabilne i mało wydajne źródło prądu. Dlatego muszą być wspierane przez energetykę konwencjonalną, ale koszt tego wsparcia pomijany jest milczeniem, żeby Monika Morawiecka mogła opowiadać banialuki o unijnych celach OZE korzystnych dla polskiej gospodarki. Nie mówi się też o kosztach utylizacji wiatraków, bo „po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy”. Nie mówi się również, że wiatraki działają destabilizująco na cały system energetyczny i powodują ogromne obciążenia sieci przesyłowych. Podatnicy, którzy za to zapłacą, mają święcie wierzyć, że wiatraki są super, a rząd wie, co robi.

„Zawsze lepiej uczyć się na cudzych błędach niż na swoich” – oświadczyła Morawiecka. A zatem zobaczy, jakie efekty przyniosła realizacja celów OZE w Niemczech. Oto opinie niemieckich ekspertów oceniających „zieloną transformację” (Energiewende).

Prof. Hans Werner Sinn, prezes Instytutu Badań nad Gospodarką (Institut für Wirtschaftsforschung) w Monachium, profesor ekonomii na Uniwersytecie Ludwika Maksymiliana w Monachium, pisze o programie Energiewende: „Jest on zupełnie bezużyteczny dla ekologii, prowadzi do zniszczenia natury i obniżenia poziomu życiowego użytkowników. Gdy wieje silny wiatr Niemcy muszą płacić sąsiadom, by ci zgodzili się odebrać nadmiar prądu – jest to ekonomiczny obłęd”. 

Prof. Fritz Vahrenholt, twórca pierwszych morskich farm wiatrowych, pisze: „Poprzez rozwój produkcji prądu z instalacji wiatrowych i słonecznych weszliśmy w ślepą uliczkę. Widzimy, że emisje dwutlenku węgla w Niemczech od wielu lat nie zmalały, chociaż do sieci podłączamy coraz nowe turbiny wiatrowe”.

Profesor Politechniki w Darmstadt, Gunther Specht, stwierdza, że polityka energetyczna rządu polegająca na wyłączaniu stabilnie i bezpiecznie pracujących elektrowni jądrowych, a wprowadzaniu wiatraków i paneli słonecznych wymagających rezerwowania przez elektrownie gazowe lub opalane węglem brunatnym, jest fatalną pomyłką.

Zespół ekspertów rządowych w raporcie dla rządu Niemiec stwierdza: „Środki polityczno-przemysłowe wybrane w Energiewende są błędne, ponieważ w centrum uwagi stawiają osiągnięcie mocy produkcyjnych określonych technologii, pomijając całość systemu energetycznego i prowadzą do eksplozji cen energii elektrycznej”.

Takie są fakty! Skoro zatem nie chodzi ani o tani prąd, ani o ekologię, to o co chodzi? Oczywiście jak zawsze chodzi o pieniądze. „Im dłużej zajmujemy się tematem tzw. „OZE”, tym mamy większą pewność, że mamy do czynienia z gigantycznym oszustwem na globalną skalę, jakiego świat nie widział. Zaczyna się to od propagandy, która wciska ludziom do głowy, że „prąd może być zielony”, bo zielone jest lepsze od czarnego, albo, że: „wiatr jest za darmo”. Kończy się to zawsze tak samo – żerowaniem na wsparciu z pieniędzy publicznych przy pomocy zaprzyjaźnionych polityków, którzy zostali skutecznie zlobbowani, by nie powiedzieć, że skorumpowani” – ocenia portal stop wiatrakom.eu. Nic ująć, nic dodać!

Źródło informacji: gramwzielone.pl, pulsbiznesu.pl, stopwiatrakom.eu

Przeczytaj też:

Elektrownie wiatrowe przyczyną blackoutu w Australii. Bez prądu 200 tysięcy domów i firm

Może ci się spodobać również Więcej od autora

% Komentarze

  1. piotr p mówi

    Oni już kradną miliardy bez skrupułów. „Czy nam się to podoba czy nie”

  2. Zbyszek mówi

    Jeśli już budować farmy wiatrowe to według pomysłu Pana Piskorza.
    Poszukajcie sobie w necie „pionowe Turbiny Piskorza.
    Polski pomysł i produkcja też w Polsce, a wydajność nawet 60 – 70 % większa, a cena o 50% niższa.

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.