Jak ukraińscy sąsiedzi stali się mordercami?
Do napisania tego artykułu zdopingowała mnie Pani Jadwiga B., która zamieściła króciutki tekst:
„Dlaczego pomijany jest fakt, że to sąsiedzi Polaków, czyli Ukraińcy, bestialsko rżnęli, palili i grabili? OUN, UPA dawały ramy, reszty dokonywali rezuni — sąsiedzi.”
Kilka fragmentów relacji:
„Z Ukraińcami żyliśmy po sąsiedzku, dobrze, jak sąsiad z sąsiadem. Jedni do drugich chodzili. Moja stryjeczna siostra wyszła za mąż za Ukraińca, a ślub brali i dzieci chrzcili w kościele [rzymskokatolickim]. I tak się układało, że na polskie święta zapraszano Ukraińców, a na ukraińskie Polaków.”
„Pamiętałem czas, kiedy ukraiński gospodarz […] miał święto — to sąsiedni Polak nie młócił ani nie rąbał drewna w poszanowaniu święta ukraińskiego. I ten Ukrainiec odwzajemniał się podobnie polskim sąsiadom.”
„A to zboża dali i krowom paszy na zimę. Przychodzi jeden Ukrainiec i mówi: «Chodź, mam siana, to se nabierzesz furę». Przychodzi za jakiś czas drugi: «Dostaniesz kartofli z kopca». I jakoś to leciało. Ale za jakiś czas było gorzej, zaostrzało się. Z innych wiosek przychodził ktoś i mówił, że w niej rodzinę wybili. Na pytanie kogo zabili, odpowiadali: «Lachiw». Już nie mówili «Polaki», tylko «Lachiw byty» [bić Lachów]. Cóż to takiego «Lachy»? My nie rozumieli tego.”
PRZYSZEDŁ DZIEŃ APOKALIPSY
Ukraińcy byli skutecznie podżegani do zbrodni ludobójstwa. Z wielu cerkiewnych ambon już przed wojną zaczęto otwarcie wygłaszać polakożercze kazania. Antylechicką nienawiść okazywał metropolita greckokatolicki, ks. abp Andrej Szeptycki. Po tragedii wrześniowej zalecał ustawianie w każdej wsi kurhanów-mogił, przy których przemawiano i odprawiano teatralne uroczystości pogrzebowe „zmarłej Polski”.
Początkowo wzywano wiernych do „wyrywania kąkolu z pszenicy”, w podtekście przez „kąkol” rozumiejąc Polaków. Wzywano do „wyrzucania warszawskiego śmiecia z ukraińskich podwórek”, a potem po prostu nawoływano: „Rizaty Lachiw”. Często, podżegając do zbrodni, święcono siekiery, noże, widły i inne narzędzia gospodarskie w celu bezgrzesznego mordowania — bo narzędzia były już przecież „poświęcone”. Ukraińska ciemna masa chłopska była wyjątkowo podatna na nawoływania z ambon.
W niektórych cerkwiach przechowywano broń i amunicję. Cerkwie służyły także upowcom jako miejsce narad. Bywało też, że były miejscem kaźni.
Święcono również bochenki chleba, służące jako „wici” do rzezi polskich współmieszkańców. Przenoszono je sztafetowo z wioski do wioski przez tzw. „pielgrzymów”. Przy święceniu noży, kos, wideł, siekier… odczytywano list zapowiadający wypełnienie polską krwią rzek i jezior — bo Ukraina miała być „czysta jak łza” lub „szklanka wody”.
Znakiem gotowości do rzezi Polaków w danej wsi było postawienie krzyża na jej skraju. Przy krzyżu znajdowała się ukryta lista osób przeznaczonych do wymordowania. Po dokonaniu zbrodni, krzyż był palony.
Terroryści z OUN-UPA zwoływali wiejskie zebrania ukraińskich mieszkańców, na których podejmowano decyzję: „pohulaty z Lachamy” — co oznaczało dokonanie totalnej rzezi polskich mieszkańców przez ich ukraińskich sąsiadów.
Ukraińcy znali każdy krok swych polskich sąsiadów. Aby skuteczniej wytępić Polaków, namawiano ich obłudnie do pozostania we wsi, kiedy jedyną szansą ratunku była ucieczka do miasta. Jedną z przyczyn tak wysokich strat polskich było to, że ludności polskiej nie mieściło się w głowie, jaki los został im przeznaczony ze strony Ukraińców. Ktoś miałby przyjść do ich domu, obrabować i bez przyczyny wymordować całą rodzinę? Po co? Dlaczego? Przecież nie czuli się niczemu winni, nic złego nikomu nie uczynili. Dlatego nie chcieli do końca opuszczać swych gospodarstw.
Ci, którzy ocaleli z pogromów, uciekali w lasy, na bagna, ukrywali się w zbożu — krańcowo wyczerpani, głodni i zmaltretowani. Często jednak się nie ratowali, bo lasy i pola przeczesywali oprawcy. Po pogromie nacjonaliści ukraińscy ogłaszali, że napad wykonany był „przez pomyłkę” przez nieznanych sprawców i więcej się nie powtórzy. Cel był jeden: skłonienie ocalałych do powrotu. Powracających najczęściej już następnej nocy bestialsko mordowano.
Czasami Ukraińcy ukrywali swoich sąsiadów lub krewnych — Polaków. Ale gdy to wychodziło na jaw, sami byli bez litości mordowani przez swoich.
Moja Mama tak wspominała:
„Wśród tej grupy była cioteczna siostra Babci, Aniela Malinowska wraz z mężem. Po wyjściu z kościoła owego sierpniowego dnia, Malinowscy wyruszyli w powrotną drogę z podwórka Prababci, która ostrzegała przed napadem. Żegnając się z rodziną, Malinowski objął ją za szyję i odparł w dobrym nastroju: <Ciociu, jak dotąd jestem człowiekiem spokojnym i nikomu nie jestem nic winien>. Do domu nie wrócili, a czekało tam na nich sześcioro dzieci. Poszukiwania nie dały rezultatu. Dopiero po pierwszej bitwie z upowcami, w dniu 31 sierpnia 1943 r., natrafiono na zmasakrowane ciała Malinowskich. Na skraju lasu znaleziono wystający skrawek zakrwawionego ubrania. Zagrzebano ich płytko i zarzucono liśćmi. Poodcinane części ciała sprowadzono do Zasmyk i pochowano w zbiorowych mogiłach.”
Po bandyckiej akcji w kościele kisielińskim zrezygnowany Dziadek już następnego dnia rozpoczął zakopywanie cenniejszych rzeczy. Zbijał skrzynki, wyścielał je słomą i kopał ziemię w ogródku przed domem. Babcia rozpoczęła demontaż domu od zdejmowania firan — były ręcznie haftowane i to właśnie je pierwsze włożyła do skrzynki. Następnie kilkanaście wyprawionych skórek z rudych lisów — Dziadek jako myśliwy gromadził je przez kilka lat. Pakowali część pościeli, posrebrzane sztućce i inne drobniejsze rzeczy oraz zboże. Oczywiście wszystko zostało zrabowane przez ukraińskich sąsiadów.
Sytuacja pogarszała się — coraz częściej krążyły wozy pełne upowców. Wieczorem dolatywały śpiewy hymnu i ukraińskie, naprędce ułożone złośliwe, rymowane przyśpiewki w rodzaju: „Nadejdzie wasza śmierć” oraz krzyki na cześć wolnej Ukrainy, Bandery: „Chaj żywe”, „Ukraina ridna maty — budem byty i rizaty”. Echem unosiły się złowieszcze słowa…
Moja Rodzina i polscy sąsiedzi spędzali noce w krzakach, w zaroślach i wysokich zbożach. Nie rozbierali się. W mroku nocy pełniono dyżury, nasłuchiwano, czuwano. Zachowywano wzmożoną ostrożność, czasami zastygano w bezruchu. Pozostawali bezbronni i bezsilni, z uczuciem lęku przed każdym nadejściem świtu.
Była pełnia lata, zbliżały się żniwa. Łany zbóż złocące się wszystkimi odcieniami dojrzewania wyglądały najpiękniej, szczególnie gdy świeciło słońce. W sadach dojrzewały wiśnie. Tymczasem cała Rodzina, już przygotowana do ucieczki, spędzała w krzakach ostatnią — zarazem najdłuższą noc w życiu — noc pełną zapachów i tajemniczych odgłosów, z urywkami rzewnych pieśni ukraińskich…
W rzeziach brali udział nie tylko mężczyźni, ale również kobiety i dzieci. Chodzili z pochodniami, wzniecali ogień w polskich gospodarstwach, okradając je przedtem do cna.
Czynnikiem inspirującym nienawiść i podżeganie do zbrodni były wskazania ideologiczne OUN i polakożercza literatura. „Hajdamacy” Tarasa Szewczenki to apogeum nienawiści, antypolonizmu i antykatolicyzmu. Treść Hajdamaków zawarta była w książce Kobzar. Książka ta znajdowała się niemal w każdym domu Rusina–Ukraińca.
Dziwnym trafem ukraińscy sąsiedzi–ludobójcy nie żywili nienawiści do mienia Polaków ani do ich dokumentów osobistych. Z tymi dokumentami uciekali później na Zachód, podając się za Polaków, aby w myśl ounowskich dyrektyw jak najdalej oddalić się od miejsca popełnionej zbrodni i nigdy nie ponieść kary.
„SĄSIEDZI” — KSIĄŻKI JACKA MIĘDLARA I SERIAL DOKUMENTALNY
Książki zawierają obszerne wprowadzenie autora, wspomnienia Wołyniaków oraz wywiady ze Świadkami ukraińskich zbrodni na Wołyniu, Zamojszczyźnie, Podolu, w Małopolsce Wschodniej (w tym na Podkarpaciu). Znajdziemy tu komentarze autora, zdjęcia Świadków oraz cenne fotografie-dokumenty. Jest to forma cyklu — autor planuje kolejne tomy, które będą pogłębiać temat. Jak sam zaznacza, publikacja to nie tylko historyczne opracowanie, lecz także „pomnik pamięci” dla tych, którzy zginęli, oraz tych, którzy przeżyli i zmagali się z traumą przez całe życie.
Serial „Sąsiedzi” przedstawia relacje ostatnich żyjących świadków rzezi wołyńskiej. To swoisty dokument, który pokazuje naznaczony cierpieniem krajobraz życia kresowego.
Film został już czterokrotnie uhonorowany na międzynarodowych festiwalach filmowych w Polsce, Rumunii, Włoszech i Austrii. Cztery odcinki, osiem języków, jeden cel: ludobójstwo na Kresach Południowo-Wschodnich.
Tytuł „Sąsiedzi” nawiązuje do życia w polsko-ukraińskich wsiach, gdzie przed wojną ludzie różnych narodowości mieszkali w sąsiedztwie. W serialu pokazano, jak relacje między sąsiadami mogły ulec brutalnej przemianie pod wpływem nacjonalistycznej ideologii. Poruszony zostaje również temat tzw. „siekierników” — uzbrojonych chłopów ukraińskich, którzy wspierali bojówki OUN-UPA w czystkach etnicznych.
Znam Pana Jacka Międlara i jestem z tego bardzo dumna. To tytan pracy i niezwykle odważny człowiek. Temu projektowi poświęcił życie. Żadna instytucja państwowa nie podjęła się zrealizowania takiego projektu, ponieważ te wszystkie instytucje działają na zasadzie: „bierni, mierni, ale wierni” polityce „polskiego” rządu. Jacek Międlar przeszedł cierniową drogę, aby stworzyć swoje DZIEŁO. Był szykanowany przez wrocławską prokuraturę, przez ABW i policję, która z bronią przyjeżdżała do jego domu, aby odebrać nośniki z wywiadami Świadków i napisane książki.
Teraz żaden Ukrainiec, żaden banderowiec i żaden łgarz z IPN-u nie będzie mówił, że ludobójstwa nie było. Dzieło Jacka Międlara pozwoli zachować pamięć o tych, którzy zginęli w wyniku ludobójstwa, oddając im należny szacunek i upamiętniając ich cierpienia.
2. odcinek SĄSIADÓW

1. odcinek SĄSIADÓW
Kresowianka
Przeczytaj także:
Ich bezczelność nie zna granic! Ukraińskie protesty wobec nowego święta 11 lipca w Polsce
Mój dziadek że strony ojca, JÓZEF KITKA wraz żona:ZOFIA KITKA z d.CZERWIEINIEC i trzema synami: Czesławem, Bolesławem (mój ojciec) i jeszcze zyjącym, dzisiaj 88-letnim Sylwestrem, mieszkali na Wołyniu skąd ostrzeżeni na podobno godzinę przez rzezią, zdołali uciec i po wielu perypetiach przyjechali do Zamościa a raczej do swoich krewnych mieszkających w Niedzieliskach niedaleko Zamościa.
Tyle tylko wiem i w moim domu a mieszkałam z rodzicami w Zamościu, NIGDY !!!!????? nie mówiło się o tamtych czasach oprócz jednego faktu a mianowicie, że brat mojego ojca, w/w Czesław był podobno w AK i partyzantce (czy w odwrotnej kolejności, ale został złapany przez NKWD, podobno przetrzymywany najpierw w Zamku lubelskim, później w najstarszym budynku poczty w Zamościa następnie w więzieniu w Poznaniu gdzie czy został na nim wykonany wyrok śmierci czy zmarł i tam podobno jest mogiła.
Ja o tym wszystkim oraz historii na Wołyniu i ucieczce usłyszałam dopiero kilka lat temu od wujka SYLWESTRA…w rozmowie telefonicznej . Wujek jest prawie niesłyszący więc ….kłopoty z pamięcią też …ale w rozmowie ze mną wspomniał że Ukraińcy byli różni jak to ludzie, niemniej jednak zazdrość i zawiść bogactwa, które mieli Polacy nazywani przez tubylców „amerykanami” była nie do opisania.
To mógł być dodatkowy powód wg mnie tej nienawiści do ludzi, którzy mieli wszystko .
Wiem, że nie tylko to bo już w HAJDAMAKACH, T.Szewczenko też napisał o sposobach zarzynania Lachów
……..
Urodziłam się i wychowałam w Zamościu gdzie mieszkałam 27 lat i gdzie wciąż handlujących Ukraińców nazywaliśmy ruskimi i którzy też mówili po rosyjsku
Nikt nie miał do nich szacunku i nie potrafię powiedzieć dlaczego. To tak jakby byli gorszym gatunkiem człowieka a przecież byłam osobą wychowana z szacunkiem dla drugiego człowieka… Dopiero teraz sobie to uzmysłowiłam.
Ale moZliwe, że Sylwester opowiadał o tym swojemu synowi Mateuszowi Kitka, który mieszka wraz z ojcem w Głubczycach w woj.opolskim i chyba pracuje w UM Głubczyce.
To chyba wszystko co ja wiem…
Jeśli chciałby Pan skontaktować się z Kitkami w Głubczycach to Mateusza pewnie łatwo odnaleźć albo proszę napisać a ja podam telefony .
Pozdrawiam serdecznie
z Łecznej gdzie mieszkam od 40 lat .
P s. Pańska praca to rewelacja jednocześnie naprawdę ciężka i ludzie oraz historia Państwu to wynagrodzi
Pozdrawiam serdeczNie
Maria Olejniczak