Katarzyna TS: Obyś cudze dzieci uczył! Felieton byłej nauczycielki
Z trzech przekleństw, czyli „Obyś żył w ciekawych czasach”, „Obyś czekał” i „Obyś cudze dzieci uczył”, to trzecie jest według mnie najgorsze. Wiem, o czym mówię, bo przez prawie dwadzieścia lat uczyłam języka angielskiego, aż w końcu postanowiłam rzucić to definitywnie i nigdy, ale to przenigdy, nie uczyć ani cudzych dzieci, ani ich rodziców. Uczyłam nie tylko w liceum. Moimi uczniami byli też dorośli i powiem szczerze, że uczenie dorosłych to prawdziwy koszmar. Większość z nich uważa, że wie lepiej, jak należy uczyć, a duża część ma tak wysokie mniemanie o swoich zdolnościach, że za brak postępów zawsze obwinia nauczyciela, który „nie umie zachęcić do nauki”. A najgorszy typ ucznia to urzędnik wysyłany przez lata na kurs na poziomie podstawowym. Kurs jest darmowy, bo płaci za niego urząd, więc taki – przepraszam za wyrażenie – niezdolny do przyswojenia wiedzy matoł rok po roku doprowadza do rozpaczy kolejnych nauczycieli, którzy próbują nakłonić go do tego, żeby nauczył się na pamięć dziesięciu angielskich słówek tygodniowo. Bez szans.
Po co w ogóle o tym piszę? Piszę, ponieważ w ciągnącym się już od dłuższego czasu serialu pt. strajk nauczycieli sięgnięto obecnie po argument, że nauczycielom nie należy się podwyżka, bo nie potrafią uczyć, a dowodem na to są wywiady z młodymi ludźmi, którzy nie są w stanie odpowiedzieć na najprostsze pytanie, np. ile centymetrów jest w dwóch metrach. Jeżeli taki argument ma posłużyć do dyskredytowania nauczycieli w oczach opinii publicznej, to muszę stanowczo zaprotestować. Dlaczego? Dlatego, że przez prawie dwadzieścia lat mojej pracy jako nauczyciel miałam do czynienia z takimi głąbami, że nawet cudotwórca nie zdołałby ich nauczyć najprostszych rzeczy. A jeśli jeszcze taki głąb jest przekonany, że jest mądry i wspaniały, a winny jest nauczyciel, ponieważ nie umie go nauczyć, to mamy gotowy przepis na roszczeniowego ćwierćinteligenta, który wyżej sra niż dupę ma. Określenie nie jest może eleganckie, ale idealnie opisuje takich delikwentów.
Po prawie dwudziestu latach uczenia oświadczam z całą odpowiedzialnością za słowo: wbrew temu, co twierdzi lewactwo, ludzie nie są sobie równie jeśli chodzi o umiejętność przyswajania wiedzy. I bardzo dobrze. Świat, w którym wszyscy recytują z pamięci „Hamleta” w oryginale, byłby skazany na zagładę. Kto by piekł chleb? Kto by robił buty? Kto budowałby domy? Recytatorzy „Hamleta”? Bez żartów. Walka z analfabetyzmem jest jak najbardziej ok, ale tragedią jest doprowadzenie do sytuacji, w której społeczeństwo zostaje pozbawione piekarzy, szewców i murarzy, bo lewacy postanowili zrobić z nich inteligentów. W efekcie mamy całe zastępy tzw. ekspertów od marketingu i zarządzania, którzy nie potrafią absolutnie nic. Ani upiec chleba, ani zacytować „To be, or not to be, that is the question”. Takie są skutki likwidacji szkolnictwa zawodowego i obniżenia poziomu nauczania w szkołach ponadpodstawowych, żeby dostosować ów poziom do poziomu tych, którzy po prostu nie mają predyspozycji do pracy umysłowej. Poziom nauczania jest coraz niższy i nie jest to wina nauczycieli, ale ideologów, którzy postanowili edukacyjnie zglajszachtować społeczeństwo produkując zastępy miernych, biernych, ale wiernych, którym powierza się funkcję politruków-grantożerców.
Efekty tego edukacyjnego eksperymentu, w którym wiedzę i logiczne myślenie zastąpiono umiejętnością rozwiązywania testów, są porażające. Skoro w teście nie ma pytania o to, ile centymetrów jest w dwóch metrach, to oburzanie się na nauczyciela, że przepuścił takiego głąba z klasy do klasy, jest zwyczajnie nieuprawnione. Nauczyciel ma realizować program i z tego jest rozliczany. Jeśli program skonstruowany jest tak, żeby premiować brak wiedzy, to wyżej tyłka nie podskoczysz.
Sprawdziłam, co w kwestii poprawy jakości edukacji ma do powiedzenia prezes Ruchu Narodowego, Robert Winnicki. Czego potrzeba oświacie? – pyta Winnicki na Twitterze. I wylicza: likwidacji dyktatu testów i kluczy; przywrócenia edukacji klasycznej i dyscypliny; odbiurokratyzowania pracy w szkole, wydobycia jej z góry papierów; bonu oświatowego i rewizji Karty Nauczyciela. Lepsza płaca za lepszą pracę. Jedną z najpilniejszych rzeczy jest rehabilitacja „pamięciówki”. Bez elementarnej wiedzy z historii, geografii, kultury czy biologii po prostu ciężko swobodnie rozmawiać o czymkolwiek. „Wszystko znajdziecie w Internecie” – mówiono. Tylko, że bez podstaw nie wiedzą czego szukać.
Nie wiem, czy bon oświatowy jest rozwiązaniem problemu, ale co do reszty – pełna zgoda. I jeszcze jedno. Ludzie są różni: jedni mają predyspozycje do pracy intelektualnej, a inni takich predyspozycji nie mają. Zamiast obniżać poziom edukacji, należy wrócić do oczywistej zasady rozpoznawania predyspozycji i umożliwiania ludziom zdobycia wykształcenia i zawodu zgodnego z ich zdolnościami. Tylko tyle i aż tyle.
Jeśli podobają się Państwu moje felietony i chcielibyście wesprzeć moją działalność publicystyczną, możecie to zrobić dokonując przelewu na poniższe konto PayPal. Będzie to dla mnie nie tylko wsparcie w wymiarze finansowym, ale również sygnał, że to, co robię, jest dla Państwa ważne i godne uwagi. Z góry dziękuję. Katarzyna Treter-Sierpińska https://www.paypal.me/katarzynats
Przeczytaj też:
Katarzyna TS: Trzęsizadki czy garnkoskroby? PiS i roszczenia żydowskie
To co tu jest napisane to niezwykle trafna ocena edukacyjnej rzeczywistości. Tak jak mówi Winnicki tak powinno być. Tylko kto nam na to pozwoli żeby było normalnie??? W zasadzie jesteśmy bezsilni. No może nie bezsilni, ale bardzo słabi, a czas leci… i chyba gra na naszą niekorzyść…
Bardzo trafne spostrzeżenia.
Nic dodać, nic ująć – sama prawda. W Niemczech w 4. klasie ocenia się uzdolnienia i predyspozycje uczniów i od 5. klasy realizują inną podstawę – wg ich możliwości i indywidualnych uzdolnień. Dzieci są szczęśliwe, rodzice zadowoleni, nauczyciele wiedzą czego mogą wymagać od danej grupy dzieci. Nie ma sytuacji, w której tylko część dzieci rozumie materiał lekcyjny, bo jest on zróżnicowany i dostosowany do możliwości dzieci. Jednak rodzi się pytanie, czy nie krzywdzi się w ten sposób dzieci, które trochę później dojrzewają ? Nie, bo w każdym momencie nauczyciel, który widzi duży postęp u dziecka może zaproponować rodzicom przeniesienie do zespołu dzieci, od których wymaga się „więcej”. Zróżnicowane są także egzaminy, co powoduje, że dzieci nie czują się gorsze i pokrzywdzone. ZMIENIĆ SYSTEM !!!! Za co mają tak wysokie wynagrodzenia urzędnicy MEN ? Za co pytam ?
Należy skasować całe to niepotrzebne ministerstwo edukacji które przeżera miliony złotych i nie robi nic pożytecznego, układa idiotyczne programy. Jeżeli szkoły byłyby prywatne względnie utrzymywane przez gminy to byłoby dużo tańsze rozwiązanie, Felieton Pani Katarzyny bardzo dobry
nadaje Szanowna Pani na lewactwo, a przeciez powszechne, panstwowe, przymusowe i bezplatne nauczanie (de facto nuka w publicznych szkolach jest jest 2-3 krotnie drozsza niz w prywatnych), to pomysl samego W.I.Lenina, a ZSRR byl pierwszym panstwem na swiecie, gdzie ten system wprowadzono na wszystkich szczeblach edukacji (W.I.Lenin: „aby socjalizm zwyciezyl wystarczy wprowadzic panstwowy system edukacji)… nalezy natychmiast ten pomnik komunizmu zlikwidowac… skutki sa porazajace, np. 58% Polakow uwaza, ze nie placi zadnych podatkow, a panstwowa edukacja jest rzeczywiscie za darmo (nawet ci, ktorzy pisali Konstytucje tak uwazaja!)