Cisza, która dzwoni w uszach, czyli bat na maluczkich

0

Gdy mają nadejść jakiekolwiek wybory, media gównianego nurtu raz po raz przypominają o ciszy wyborczej, która ma trwać do końca cyrku – tu dośpiewamy sobie jakiego – sejmowego, unijnego czy też prezydenckiego. Polski system wyborczy przewiduje ciszę wyborczą, czyli ostatnie 24 godziny przed głosowaniem, kiedy to prowadzenie kampanii wyborczej jest zakazane. Cisza wyborcza to instytucja prawa wyborczego znana w wielu krajach, co nie oznacza jednak, że występuje wszędzie. W Stanach Zjednoczonych czy Niemczech kampania może trwać bowiem do zamknięcia ostatniego lokalu wyborczego.

Naruszenie ciszy wyborczej w Polsce stanowi wykroczenie zagrożone karą grzywny, co wynika z art. 498 Kodeksu wyborczego. Wysokość grzywny jest uregulowana w Kodeksie wykroczeń. Zgodnie z art. 24 tegoż kodeksu grzywna może być wymierzona w wysokości od 20 zł do 5 tys. zł. Na większą karę może narazić się ten, kto przed zakończeniem ciszy wyborczej, czyli przed zamknięciem lokali wyborczych, podaje do publicznej wiadomości wyniki przedwyborczych sondaży lub sondaży przeprowadzonych w dniu głosowania. W takiej sytuacji zagrożenie grzywną sięga od 500 tys. zł do 1 mln zł.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Od kiedy sięgam pamięcią, swołocz prawdziwie komunistyczna, czy też farbowana, po 1989 roku zawsze miała w zanadrzu na szarego obywatela odpowiednie służby „wyposażone w instrument kary”. Milicja, Policja, Straż Wiejska, Miejska, Sanepid, Straż Pożarna, Leśna . . . nie sposób zliczyć tej watahy, która ma nas prostować, gdy system uzna nas za niewygodnych. I tropią. W wielu państwach nie ma tak durnego przepisu jak cisza wyborcza. Dlaczego więc u nas ten komunistyczny przeżytek ciągle jeszcze się trzyma? Czego boicie się siedzący u żłobu, wy od lewa do prawa? Widać tym, którzy nastali po czerwonej gwardii, ten absurdalny przepis bardzo pasuje.

CISZA WYBORCZA JEST NIEZGODNA Z KONSTYTUCJĄ I JEST POGWAŁCENIEM PRAWA DO WOLNOŚCI SŁOWA. Dziś w dobie Internetu, gdy mamy komunikatory głosowe, nie mówiąc już o Skype, możemy wirtualnie spotkać się ze znajomymi z całego kraju i – mając głęboko w czterech literach ten faszystowski przepis – będziemy rozmawiać o kandydatach i o tym, czy warto oddać na nich głos, czy też nie iść wcale i tym czynem pokazać, co myślimy o z góry ukartowanych wyborach, podczas których nagminnie występują cuda na urną i na serwerach.

W poprzednich wyborach do Euro Obory dowiedziałem się od znajomego informatyka, który „zabezpieczał” ten cyrk, że gdy na jednej, jedynej liście partii X, Y czy też Z postawię dwa iksy, głos mój zdobędzie ten mający niższy numer na liście. Jeżeli jest to prawda, a nie myślę, że znajomy wciskał mi kity z satelity, taki numer daje pole popisu nad cudami przy urynie wybiórczej, a są owe cuda bardziej bezpieczne niż zabawa z kalkulatorem wyborczym. Czy w takim wypadku jest sens, żeby (w moim przypadku) wstawać o 6 nad ranem i pedałować 12 km, żeby już o 7:00 jako pierwszy, czy jeden z pierwszych, oddać swój głos? A jakiś dowcipas z komisji wyborczej z długopisem (oraz wytycznymi od agenta prowadzącego wiadomej nacji ) poprawi go, albo unieważni.

Tak na dobrą sprawę, poza zrobieniem zdjęcia karty przed i po głosowaniu, nie mam później możliwości sprawdzenia czegokolwiek. Zdjęcie robię i robił będę, by mieć dowód, że byłem i swój głos oddałem i za nic mam bzdurne przepisy, że fotek robić mi nie wolno. I gdyby – nie daj Bóg – „mój” kandydat wygrał, mogę do takiej „ofiary losu” iść z pełną świadomością, iż znalazł się ów typ na danym stołku dzięki (też) mojemu głosowi i mam prawo zgłosić do niego zapytanie w dowolnej sprawie. I wtedy już nie usłyszę (tak jak kiedyś w tym czerwonym mieście, w którym mieszkam): skąd mam pewność, że Pan na mnie głosował?

To, że wybory były, są i będą fałszowane jest dla mnie pewne jak dwa razy dwa i już nie robią na mnie wrażenia opowiadania znajomego, który wiele lat temu, gdy trzecia RP dopiero raczkowała, przy pomocy swoich zaufanych ludzi zrobił test. W sobie wiadomy sposób oznaczano karty do głosowania, a później gdy podliczano głosy i sprawdzano, te oznaczone jakimś „cudem” wyparowywały, a ich miejsce zajmowały te poprawnie wypełnione, tak by jedynie słuszny kandydat z jego miejsca zamieszkania dostał się do koryta władzy.

Ktoś kiedyś powiedział takie słowa: gdyby wybory mogły cokolwiek zmienić, zostałyby zakazane, oraz nieważne kto głosuje, ważne kto liczy głosy! Po co zatem ta nieszczęsna cisza wyborcza? Chyba tylko po to, żeby pokazać maluczkim, że władza ma na nich bat.

Może ci się spodobać również Więcej od autora

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.