Jacek Matysiak z USA: Trump leci na Daleki Wschód…

1

Ronald Reagan powiedział, że celem Ameryki nie jest aby wszyscy ludzie byli tacy sami, ale aby byli wolni w wykorzystywaniu swoich zdolności i pracy w drodze do wypełnienia swoich marzeń. Kiedy obserwujemy zmiany zachodzące na wielu płaszczyznach w kraju Waszyngtona nasuwa nam się wiele pytań. Czy tradycyjna “milcząca większość”, która w ostatnich wyborach prezydenckich nieoczekiwanie udzieliła poparcia Donaldowi J. Trumpowi, człowiekowi spoza polityki, ma szanse na zablokowanie socjalistów demolujących i “ubogacających” tradycyjną Amerykę? Problem jest oczywiście bardziej złożony. Tak naprawdę mamy do czynienia z ukształtowanym przez dekady establishmentem obydwu partii dobrze spenetrowanym, opłacanym, wykorzystywanym i kierowanym przez banksterów, czyli globalnych bankierów.

Ostatnio globaliści wykazują wyraźne oznaki zniecierpliwienia. Jakby przestaje im wystarczać powolny i jakże skuteczny “długi marsz” Gramsciego przez edukację, media, masową kulturę i sądownictwo dzięki któremu głównie przy pomocy lewicy próbują wychować, “stworzyć” swojego nowego człowieka. Okazuje się jednak, że kiedy usiłują ten proces zmian przyśpieszyć, coraz częściej napotykają na opór ze strony odradzających się lokalnych patriotyzmów nierzadko odzianych w religijne szaty.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Kiedyś mówiono, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Dziś wszystkie drogi mają prowadzić do Nowego Porządku Światowego. Rzymowi co jakiś czas w miarę coraz to nowych podbojów tu i ówdzie buntowały się prowincje, ale Rzym tak naprawdę zmieniając republikę na imperium rządzone przez arystokratyczne elity sam połknął własną truciznę. Pojawiła się wielka przepaść między super bogatą arystokracją, a resztą zubożałych obywateli. Barbarzyńcy zatrudnieni przy konserwacji imperium wyprzedzili Rzymian w adaptowaniu nowych dla siebie zjawisk, nie tracąc przy tym własnej tożsamości, dumy i dynamiki. Wkrótce w myśl zasady ”nic nie może wiecznie trwać” było po imperium…

Czy takimi nowymi “barbarzyńcami” będą Chiny, Indie, Rosja? Zręcznie “adoptują“ one zdobycze technologiczne zachodniego świata i stale rosną w siłę. W dzisiejszym świecie przy nowych technologiach komunikacji i sposobach przenoszenia broni przestrzenie i naturalne przeszkody (np. oceany) nie mają już większego znaczenia.

Obserwujemy konsekwentne (niemal dyktatorskie) umacnianie się XI Jinpinga w Chinach, Putina w Rosji i Erdogana w Turcji, podobnie jest i w innych krajach. Na ostatnim XIX zjeździe Komunistycznej Partii Chin (ok. 89 mln członków) Xi oficjalnie trafił do miejscowej świętej trójcy obok Mao i Deng Xiaopinga praktycznie osiągając absolutną władzę. Celem Xi jest w ciągu najbliższych 30 lat wyprowadzenie Chin na pozycję pierwszego supermocarstwa świata mimo zwolnienia dotychczasowego tempa wzrostu i narastających problemów demograficznych. W 3,5 godzinnym wystąpieniu na zjeździe Xi głównie prezentował swoją kandydaturę na następną 5 letnią kadencję. Sztandarowym projektem ma być Jedwabny Szlak otwierający drogę dla chińskich wpływów i produktów w Europie i nie tylko.

W konsekwencji jego przemówienie powinno zaniepokoić Chińczyków pragnących większej wolności w internecie, wolności religijnych i wolności słowa. To samo dotyczy najbliższych sąsiadów z powodu zapowiedzi dalszego umacniania chińskiej obecności na spornych obszarach Południowego Morza Chińskiego. Wydaje się, że narastające zagrożenie powinno zbliżyć Japonię, Indie, Australię, Koreę Południową, Filipiny, Wietnam i innych sąsiadów szczególnie wobec niepewnego dziś stanowiska USA.

Chiny ze swoim ciągle imponującym gospodarczym wzrostem (nieco ostatnio słabnącym 6,8%), zarzucający cały świat swoimi produktami swojej drugiej co do wielkości światowej gospodarki nie będąc w stanie przeciwstawić się potędze USA na oceanach, pragną zbudować lądowy “jedwabny” szlak. Być może z olbrzymim suchym portem przeładunkowym w Polsce.

Na dzień dzisiejszy lokalnym asem atutowym w chińskim rękawie jest awanturnicza, komunistyczna i na wskroś totalitarna Korea Północna. Biorąc technicznie USA i Korea Południowa (populacja 50 mln) są ciągle w stanie wojny z Koreą Północną (25 mln) ponieważ wojna z 1950-53 r. nie zakończyła się traktatem pokojowym, a jedynie porozumieniem o zaprzestaniu walk. Pamiętamy, że pod koniec zimnej wojny w 1991 r. USA wycofały broń atomową z Korei Południowej (w Korei Południowej stacjonuje 28,000 amerykańskich żołnierzy). Stolica południa Seoul, leży w odległości jedynie 50 km od granicy z północą i w razie konfliktu będzie zaatakowana przez tysiące pozycji artyleryjskich z KRLD. Prezydent Trump oświadczył, że jeśli Kim nie zaprzestanie gróźb nuklearnego zaatakowania sąsiadów jak i terytorium USA, USA będą zmuszone totalnie zniszczyć Koreę Północną .

Również Japonia (127 mln) polega na amerykańskim nuklearnym parasolu ochronnym. Do tej pory celem polityki chińskiej było wykorzystanie nuklearnego awanturnictwa swojego północnokoreańskiego grubaska w celu wypchnięcia z Dalekiego Wschodu amerykańskich wpływów. Wtedy po wynegocjowaniu eliminacji broni atomowej w Korei Północnej ma nastać nowa era mocarstwowych Chin.

Chiny byłyby jedynym państwem (poza Rosją na północy) z bronią atomową jednocześnie obejmując rolę lidera i gwaranta bezpieczeństwa na tym obszarze (być może jednocząc obydwie Koree). Choć ok. 90% północnokoreańskiej wymiany handlowej przypada na Chiny i mają one ogromny wpływ na swojego komunistycznego partnera, to okazuje się, że sytuacja na tym teatrze jest nieco bardziej skomplikowana.
Z pewnością obserwujemy zmagania między USA i Chinami, które używają reżimu Kim Dzong Una do testowania i wywierania nacisku na USA. Z kolei reżim w Pjongjangu głodząc poważną część swojej 25 mln populacji prowadzi bardzo aktywne testy z bronią jądrową, również uparcie testując rakiety balistyczne. Sytuacja w każdej chwili może wymknąć się spod kontroli, szczególnie niebezpiecznie może być dla Japonii i Korei Południowej, a nawet dla amerykańskiej wyspy Guam i Hawajów.

Tradycyjnie groźby północnokoreańskie kończyły się negocjacjami w wyniku których Ameryka dostarczała konkretną pomoc gospodarczą i technologiczną dla komunistycznego reżimu. Tym razem Kim podbija stawkę wprost grożąc atakiem nuklearnym na USA. Kim swoimi prowokacjami zapewnił ponowne zwycięstwo w wyborach w Japonii dotychczasowego premiera Shinzo Abe, który zapowiedział dokonanie zmian w pacyfistycznej konstytucji swojego kraju, aby skuteczniej się bronić w razie niebezpieczeństwa. Waszyngton ostrzega Chiny, że dalsze przyzwolenie na eskalację zagrożeń doprowadzi do sytuacji w której na scenie pojawi się nuklearna Japonia (ze swoją historyczną tradycją podbojów) i nuklearna Korea, co nie powinno być na rękę Chińczykom.

Kilka dni temu zawalił się tunel w bazie wojskowej na północy kraju (80 km od granicy z Chinami), gdzie przeprowadzano testy nuklearne. Chińscy naukowcy obawiają się, że kopuła góry Mantap, pod którą Kim przeprowadza swoje nuklearne testy, może wkrótce wylecieć w powietrze. Beijing ostrzegł reżim Kima, aby zaprzestał dalszych prób, których konsekwencją byłoby katastrofalne rozprzestrzenienie radioaktywnego skażenia tak w Korei jak i w Chinach.

Trzeba przyznać, że ostatnio Rada Bezpieczeństwa ONZ jednomyślnie rozszerzyła sankcje wobec Pjongjangu, Chiny nie zgłosiły sprzeciwu. Sekretarz Stanu Rex Tillerson przygotowuje rozpoczynającą się 10-cio dniową wizytę prezydenta Trumpa w 11 państwach Dalekiego Wschodu. Będzie ona również obracała się wokół zagrożeń stwarzanych przez reżim Kima.

Ameryce przewodzi dziś Trump, który chce zerwać z finansowaniem i zabezpieczaniem (na koszt podatnika) na całym świecie interesów amerykańskich oligarchów i korporacji. Mówi: koniec z frajerstwem, Ameryki już więcej nie stać na dalszy upust zielonej i czerwonej krwi. Zadłużona po uszy Ameryka musi zadbać o siebie samą. Jednak bycie ludowym trybunem, a posiadanie realnej władzy i odpowiedzialności za ciągłość zobowiązań imperium to dwa różne światy. Co więcej Trump siedzi w swojej zdobytej wieży z kości słoniowej w całkowitym oblężeniu rodzimych wrogich mu sił.

Czy dotrwa do końca swojej kadencji? Wielu znawców, specjalistów i politycznych komentatorów jest ciągle zaskakiwana jego możliwościami i niecodziennym stylem walki. Trwa metodyczne polowanie i zastawianie pułapek, wszystko aby tylko tego niecodziennego prezydenta pojmać i wywieźć poza granice stolicy imperium, albo wystrzelić z armaty jak ongiś z Kremla (prochy) Dymitra Samozwańca. Tak, aby w jednej z najbardziej skorumpowanych stolic świata powrócił spokój. Aby oligarchowie dalej wypuszczali swoje gończe psy (lobbystów) z zadaniem korumpowania kongresmenów i senatorów, aby ci dalej sprzyjali ponadnarodowemu globalistycznemu imperializmowi.

Trzeba przyznać, że dowodząc swoimi wojnami z bankowych barykad globaliści nie zmarnowali czasu, który upłynął od zakończenia II wojny światowej. Jest takie powiedzenie, że jeśli chcesz mieć dobrą opozycję to najlepiej sam sobie ją zorganizuj. W dzisiejszym świecie często tak właśnie wygląda panorama sił politycznych w poszczególnych krajach. Globaliści zwykle opłacają elity polityczne po obu stronach politycznej barykady tak, aby stale realizować swój plan zmian jedynie raz szybciej, raz wolniej. Raz z prawej, raz z lewej strony. Rolę owczarka, czy border collie wobec zastępów pogubionych w tym wszystkim owieczek spełnia medialna kawaleria powietrzna, która oczyszcza drogę słusznym siłom postępu i wściekle bombarduje wszelkie próby powrotu na stare drogi. Przed nami drogie owieczki tylko rzeźnia…

Globaliści, którzy w tak krótkim czasie osiągnęli tak wiele mają wizję i plany rozwalenia ukształtowanych przez wieki porządków, tradycji i tożsamości tego świata. Zwykle w przeszłości do podobnych przemeblowań używano wojen, których wyniki w dzisiejszym świecie nie są już tak łatwo przewidywalne, chociażby z powodu ewentualnych skutków użycia coraz potężniejszej broni atomowej. Co by nie powiedzieć o broni atomowej to spełnia ona rolę skutecznego straszaka od czasu zakończenia II wojny światowej.

W Ameryce wiele się dzieje, ciągle wybuchają nowe afery z seksualnymi skandalami i nadużyciami, dalej trwa konflikt z oceną protestu głównie czarnych sportowców lekceważących amerykańską flagę i hymn. Obecnie jest też nadzieja na reformę podatków do której prze prezydent Trump. Trwa lizanie ran po demolujących uderzeniach huraganów na południowym wschodzie i skutkach dewastujących pożarów w Kalifornii. Jak się okazało również szowinistyczni terroryści islamscy po 16 latach ponownie pojawili się na scenie w Nowym Jorku.
Równolegle do milionowego pochodu przebierańców w Nowym Jorku w Halloween 29 letni Uzbek Sajfullo Sajpow (ojciec trójki dzieci) dokonał masakry na Manhatanie rozjeżdżając pożyczoną ciężarówką ludzi na ścieżce rowerowej. Oczywiście lewacki burmistrz miasta Bill de Blasio wstępnie odrzucił możliwość terrorystycznego zamachu. Zabójca jednak nie ukrywał w czyim imieniu dokonał swojego czynu, krzycząc “Allahu Akbar”! Co można luźno przetłumaczyć: “przyzwyczajcie się do dalszych aktów terroru“ ze strony religii pokoju. Zraniony przez policję zamachowiec już wypoczywa po operacji w tym samym szpitalu co część ofiar tego zamachu, który dumnie zadedykował ISIS i oczywiście swojemu Bogu. Tak więc w przeciwieństwie do 8 zabitych (i 11 rannych) zamachowiec żyje i niestety nie otrzyma obiecanych 72 dziewic, a najwyżej sam zostanie jedną z nich w więziennej celi…

Sajpow w 2010 roku wygrał na loterii wizowej prawo do zielonej karty (stały pobyt) w USA, podobno w ramach “łańcuchowej emigracji” sprowadził powyżej 20 członków rodziny). W ramach tej loterii z różnych krajów świata trafia do USA ok. 50 tys. ludzi z całego świata (najwięcej z Iranu).

Na dzień dzisiejszy w USA oficjalnie mieszka ok. 3,35 mln muzułmanów, czyli ok. 1% populacji USA. W 2050 r. ich populacja ma wynosić już 2,1% i przez to ma wyprzedzić populację Żydów. Pomyśleć tylko, że ok. 80% aktów terrorystycznych na obszarze USA przeprowadzanych jest przez radykalnych przedstawicieli muzułmanów stanowiących 1% populacji USA. Nic tylko czekać do 2050 r…

Może ci się spodobać również Więcej od autora

1 komentarz

  1. Waldemar Bartosik mówi

    PAX AMERICANA.

    Jacek Matysiak, jak zwykle interesująco rysuje i ocenia polityczną scenę Ameryki i uwikłań prezydenta Trumpa, którego elekcja nieznacznie osłabiła wpływy zabójczych dla Ameryki środowisk, prących – z różnym na przestrzeni wieków – skutkiem, lecz ostatnio mocno nasilonym, do przekształcenia tego kraju i Narodu w zbrojne ramię banksterskich i korporacyjnych rodzin, w celu sprywatyzowania świata na ich egoistyczne potrzeby.

    Nie dziw więc, że prezydenturze Trumpa, towarzyszą przeróżne meandry, bo osaczają go i sprzeczne z amerykańskimi interesy już ewidentnie dwubiegunowego świata, ale też agresywna napastliwość wrogów wewnętrznych, nawet we własnym obozie partyjnym.

    To, że Chiny, znajdując się na linii konfrontacji z Ameryką, pójdą ścieżką ekspansji swych aspiracji na drodze lądowej, było dla mnie oczywiste już od przełomu wieków, kiedy w licznych esejach, memoriałach i memorandach do wszystkich luminarzy polskiej sceny politycznej, ale też listach słanych m.in. do prezydentów Putina i Xi Jinpinga – natarczywie promowałem ideę transkontynentalnej magistrali handlowej EurAsiaRegina z największym suchym portem świata w osi Sławków-Hrubieszów, która w wersji chińskiej, przyjęła materialny kształt pod postacią Jedwabnego Szlaku 2.0.
    Trzynaście lat po mnie.

    Więc to, że Chiny znajdą się na kolizyjnym kursie z Ameryką, nawet dla takiego szaraka jak ja – było oczywiste.
    Ale zważmy, że Ameryka, przez 200 lat swego istnienia budowała swój status „ogniem i mieczem”, zaś Chiny doszlusowały do tego elitarnego areopagu w zaledwie 30-40 lat, na drodze absolutnie pokojowej ekspansji.
    A i we wcześniejszych wiekach, gdy Kraj Środka był gospodarczym mocarstwem, i niepodzielnie panował na Morzu Chińskim i Oceanie Indyjskim za pomocą Wielkiej Floty Skarbów, czynił to wyłącznie środkami pokojowymi.

    Więc sytuacja Trumpa, jest zdecydowanie niełatwa.

    Ale i on i Xi Jinping, są Polsce przyjaźni, tworząc wokół nas wyjątkowy i incydentalny klimat geopolityczny, ostatnio mi znany w dobie prezydentury Reagana.

    Z nostalgią i z rozrzewnieniem wracam pamięcią do czasu przełomu, w którym partnerem bodaj najwybitniejszego prezydenta powojennej Ameryki, zasłużonego dla dynamicznego wzrostu swego kraju i demontażu wrażego sowieckiego systemu był – pod każdym względem – równorzędny mu Polak – Jan Paweł II.
    A gdy dzisiaj, po spektakularnym zwycięstwie D.J.Trumpa, który ma porównywalne szanse by przejść jak Reagan na karty historii przez poskromienie zakulisowych mocy zła i radykalne zdynamizowanie wzrostu oraz utrwalenie światowego pokoju, po stronie Polski nie widzę adekwatnego partnera, który mógłby go wspomóc w tym dziele.

    Może konkluzja jest taka, że i w Polsce potrzebna jest rewolucja wychodzących z cienia i nie do końca ogłupionych przez propagandę zdrajców – mas głosujących, by reperkusje przemian były równie gruntowne i rozległe – jak dzieło tych dwoje.
    Może więc trzeba ostatecznie zrzucić KAJDANY MAGDALENKI ?

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.