„Wracaliśmy pobici na duchu i ciele.” Strajk okupacyjny w stanie wojennym – 15 grudnia 1981 (cz. 3/3)

2

CZĘŚĆ PIERWSZA WSPOMNIEŃ ZE STRAJKU OKUPACYJNEGO W STANIE WOJENNYM (cz. 1/3)

CZĘŚĆ DRUGA WSPOMNIEŃ ZE STRAJKU OKUPACYJNEGO W STANIE WOJENNYM (cz. 2/3)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Koniec strajku – 15 grudnia, godz. 16.00

Następna narada. Maciek Jankowski (dziś doktor praw, chyba najpierw szef Poczty, następnie b. vice u ministra Cezarego Grabarczyka, który też podobno strajkował), Piotrek Walczak, Gosia Mysera, postanowili zostać i skorzystać z wcześniej opracowanego planu ucieczki NZS-u przez Rektorat. Pamiętam dość ostrą wymianę zdań z Maćkiem Jankowskim, który domagał się zmiany decyzji i walki do końca w budynku z oddziałami pacyfikacyjnymi. Zdecydowana większość wypowiedziała się za wyjściem w ostatniej chwili.

Piekło

ZOMO zaczęło już atak, usłyszeliśmy wystrzał petard, kiedy nasza grupa znalazła się przy drzwiach głównych. Kiedy wydostaliśmy się z budynku i ZOMO ruszało do ataku, w środku zostało jeszcze kilkanaście osób, z okna wychylił się Janusz Michaluk krzycząc abyśmy ich nie opuszczali, bo strajk upadnie. W pewnym momencie użył słowa ”zdrada”, co wkurzyło Andrzeja S.Goździkowskiego i to on odkrzyknął „My się jeszcze z tobą policzymy Michaluk!”. W dokumentalnym filmie Grzegorza Królikiewicza, “Bardzo krótki strajk”, Janusz Michaluk pomyłkowo sugeruje, że to ja mu wtedy słownie groziłem. Jedna z osób pozostałych w budynku dostała ataku padaczki, rozległy się krzyki, prośby o lekarza, który z tłumu pobiegł do budynku…

Ruszyliśmy w nowy świat, w powietrzu wisiał dym z właśnie wystrzeliwanych petard z gazem łzawiącym i ten potworny huk, łomot miarowo uderzanych pał o tarcze zbliżających się oddziałów-falangi ZOMO, krzyki i wrzaski ludzkie. Piekło.

Zdecydowaliśmy się zwartą grupą przebić wzdłuż budynku prawa, jamnika i Rektoratu w lewo przez Park Staszica w kierunku akademików. Zapadał już zmierzch, w powietrzu duszący dym, biedni, chroniący nas ludzie (izolacja) zmieszała się już z atakującymi.

Bardzo mała widoczność, tylko krzyki „naprzód!” i „szybciej!” na szpicy biegł dobrze zbudowany „Gwóźdź”, Andrzej S.Goździkowski (prawo), „Prezydent” Zbyszek Natkański (historia, socjologia) i Jacek K. Matysiak (historia, socjologia), dalej Wanda Bubienko (prawo), Mariusz Gałęziewski (prawo), Andrzej Martula (historia, socjologia), „Generał”, Darek Sowiński (administracja), Jan Widuliński (prawo, etnografia), Bronek Kaźmierczak (prawo), Bogdan Chmielewski (prawo).

Jak wspomniałem wyżej Piotrek Walczak (asystent na prawie), Małgosia Mysera (prawo, która nieco „oberwała” podczas ucieczki) i Maciek Jankowski (prawo), który w tym momencie bardziej „trzymał” ze swoimi kolegami z roku z NZS niż z nami, pozostali w budynku (kilkanaście osób) jeszcze przez kilka minut (może jeszcze kogoś pominąłem, za co przepraszam, np. wcześniej wyszły jeszcze dziewczyny, które przepisywały ulotki).

Pamiętam twarze, gesty, niestety nie pamiętam nazwisk. Dbaliśmy tylko, aby nie upaść, nie dać się zadeptać, lub oddzielić, poruszaliśmy się ciasno w zwartym biegu trzymając swoje plecaki, nakryci kocami. Poczułem się jak uchodzące z obławy dzikie zwierzę: kierunek i ciała napędzane strachem pragnące wyrwać się z tego piekła. Nie trzeba było wyższych przeżyć, wszyscy biegnąc płakaliśmy „jak bobry”, zachłystując się powietrzem o dużym stężeniu gazu łzawiącego, co chwilę ktoś czymś dostawał, zwykle wystrzeloną puszką gazu, ale pamiętam, że jedna osoba z naszej grupy dostała też źle wycelowanym kamieniem przeznaczonym dla ZOMO. No, cóż…

Wszędzie płacz, wycie, okrzyki wściekłości i bezsilności, warkot wozów bojowych, hałas wściekłej walki, huk wybuchających dookoła petard i wycie syren bojowych skotów, migotanie świateł i głośne ustawiczne okrzyki Łodzian: „gestapo!, gestapo!”.

Na placu Dąbrowskiego stały milicyjne budy. Nie wszyscy zdołali uciec. Dziewczyna w brązowym kożuszku, która chciała uciec przez ogrodzenie na Składowej, została zmieciona z niego pałami ZOMO-ców i zatłuczona, jak się później rozeszło, na śmierć. Rozwścieczeni ZOMO-cy wpadli za ludźmi do stojącego tramwaju i autobusu pałując wszystkich bez względu na wiek i płeć.

Cóż zrobić, ludźmi rządziła rozpacz, strach i chęć udowodnienia sobie, że jeszcze jest się człowiekiem. Bardzo źle znosili tę „atmosferę” ludzie w okularach. Po prostu nic nie było widać! Mieliśmy cholernie dużo szczęścia i oczywiście pomogło nam to, że byliśmy zwartym, zgranym zespołem. Straty własne: sińce, obolałe ciała i jak podkreślił niezadowolony „Generał”: „sporo nawet nieotwartych słoików z wytwornościami!, no i kilka potłuczonych w czasie manewru wycofania…”. Lubiliśmy go za ten stonowany, relaksujący styl komunikacji w trudnych sytuacjach.

Atakujące oddziały ZOMO i milicji natrafiły tylko na opór murów, zamkniętych barykadą drzwi, pozostający przez chwilę po wyjściu naszej grupy, koledzy uciekli przez Rektorat i okno, żadnych bohaterskich zmagań czy obrony nie było, dlatego dopatrywanie się jakichś podziałów, czy różnic między nami nie ma naprawdę sensu.

Jedynym zabawnym epizodem z tej całej naszej próby „powstrzymania” stanu wojennego było wtargnięcie, w trakcie pacyfikowania strajku, dzielnej pościgowej grupy ZOMO do Rektoratu UŁ i spałowanie obradującego tam aktywu egzekutywy KU PZPR. Mimo protestów, wymachiwania partyjnymi legitymacjami, (które rozwścieczeni ZOMO-wcy darli!) towarzysze przeszli „chrzest bojowy” pod pałkami swoich organów. Następnie zapakowano ich do ciężarówki i zawieziono na komendę, na ul. Lutomierską, gdzie w mgnieniu oka rozpoznał ich jako „swoich”, ich SB-cki opiekun mjr Tabaczkiewicz, zwracając się do ZOMO-ców „No i kogo żeśta mi tu kur.a przywieźli?!”.

Bohaterstwo

Wydaje się (jak to bywa w historii), że prawdziwymi bohaterami byli mieszkańcy Łodzi, którzy nas wspierali, żywili i w końcowej fazie strajku stanowili „izolację” ochraniającą strajkujących i to oni w konsekwencji ponieśli największe koszta tego całego przedsięwzięcia, któremu nadano imię strajku okupacyjnego na UŁ w stanie wojennym w dniach 14/15 XII 1981r. To im, my uczestnicy strajku jesteśmy winni wdzięczność i podziękowania, inaczej ZOMO stłukłoby nas na „kwaśne jabłko”, albo jeszcze bardziej…

Po strajku

Większość naszej grupy stanowił skład redakcji „Nowsze Drogi” (nazwa powstała na 1-szym strajku okupacyjnym w Instytucie Historii UŁ z tego, co pamiętam, jako ironiczna alternatywa do miesięcznika KC PZPR „Nowe Drogi” i w swojej winiecie miała horyzontalnie znak amerykańskiego dolara $ z przecinającymi go dwiema drogami obiecującymi wolność i lepszą przyszłość).

Wracaliśmy pobici na duchu i ciele. Poznaliśmy już umiłowanie władzy, ciepło i humanizm „odgrzanego” w stanie wojennym komunizmu. Teraz musieliśmy się zastanowić jak żyć w nowej programowanej dla nas absurdalnej rzeczywistości, zakonspirować teraz już nielegalne redakcyjne i prywatne materiały, przyjrzeć się temu staremu/nowemu potworkowi, który w połowie grudnia 1981 r. zaczął bezwzględnie ingerować w nasze dotychczasowe życie w sposób znany większości z nas jedynie z książek historycznych lub opowieści „starych” opozycjonistów.

ZMD w Łodzi był najbardziej radykalnym okręgiem w kraju, przyjął formę politycznej organizacji młodzieżowej działającej na wyższych uczelniach, starszych klasach szkół średnich i w zakładach pracy (tak wymyśliliśmy w Łodzi, że trzeba scementować i napompować patriotyzmem młodzież licealną, studencką i pracowniczą do 30 lat, żeby legalnie wygrać przyszłość). W siedzibie Okręgu przy ul. Piotrkowskiej 78, odbywały się słynne „spotkania czwartkowe” z ciekawymi ludźmi i szkolenia organizacyjne.

„Nowsze Drogi” (do stanu wojennego wyszły 22 numery – w cyklu dwu tygodniowym) publikowały materiały informacyjne, tropiąc jednocześnie korupcję (tuż przed stanem wojennym redaktor naczelny otrzymał pozew do sądu w/s ujawnienia źródeł informacji artykułu opisującego defraudację mienia w jednym z zespołów szkół zawodowych). Dodatkowo środowisko „Nowszych Dróg” rozpoczęło akcję integrującą przepływ informacji wewnątrz związkowej w kraju: 7/X/81 wyszedł pierwszy ogólnokrajowy numer BID (Biuletyn Informacyjny Demokratów), pod redakcją Leszka Kukuły i Jadwigi Wodzyńskiej. Wydawaliśmy też „Zeszyty Nowszych Dróg”. Latem 1981r, ZMD zorganizowało m.in. integrujący środowiska obóz szkoleniowy we Włodzimierzowie k/Sulejowa, gdzie wykładowcami byli m.in. Józef Śreniowski (KOR) i mec. Karol Głogowski (RWD).

Później dowiedziałem się z materiałów IPN-u, że zarezerwowano mnie do pokazowego procesu sądowego, na podstawie dekretu o stanie wojennym, przewidzianego dla liderów okupacyjnego strajku na UŁ (książka: „Kryptonim „HECA”.Pacyfikacja strajku studentów łódzkich na wydziale prawa UŁ w 1981 r., Łódź, 2006 ”. SB z posiadanych informacji o strajku zajęła się moją osobą uznając mnie za niebezpiecznego organizatora strajku. Miałem być jednym z dwóch studentów, obok Leszka Owczarka i dwóch pracowników naukowych: Jerzego Banacha i Rafała Kasprzyka oskarżonych o czynną rolę podczas strajku okupacyjnego w stanie wojennym, od pomysłu tego jednak odstąpiono (jakieś rozgrywki polityczne, całe szczęście!). Mogłem zaliczyć parę lat!

Zostałem zatrzymany przez trzech z SB, 5 maja’82, podczas rewizji wertowali kartki kilkaset moich książek, przejrzeli ciuchy i dokładniej tapczan. Głupcy nie zajrzeli do dzieł wszystkich Stalina oprawionych w dobrą skórę, w których ukryte były ważniejsze papiery. Stalina znaleźli w jakimś antykwariacie i kupili mi na imieniny kumple z redakcji. Zdziwionej sprzedawczyni wytłumaczyli, że idzie zima i od Stalina chcą trochę ciepła… Pamiętam, że próbnie zapytałem SB-ka czy mogę wziąć ze sobą jeden z tomów Stalina zatytułowany: “Najazd Jaśniepanów polskich na Rosję”. Facet odpowiedział: “Nie bądź taki mądry, nie rób sobie z nas żartów”…

Później dołek na ul. Lutomierskiej (komenda MO, tymczasowy areszt) i resztę pór roku praktycznie spędziłem za kratkami, (ale w doborowym towarzystwie!). Od 10V w ZK Łowicz (nie objęła mnie amnestia 22lipca) i od 2 VIII do 4 XII’82 w ZK Kwidzyn. Tam przeżyłem drugą trudniejszą dla nas pacyfikację, tym razem więzienną, będącą odpowiedzią na nasz bunt odpowiadający na zakaz widzeń z rodzinami, dalej 10 dniową głodówkę protestacyjną (tylko woda), ale o tym przy innej okazji.

Leszek Owczarek był przywódcą strajku, ja podobnie jak moje koleżanki i koledzy byłem jego aktywnym uczestnikiem, bohaterami byli wspierający nas mieszkańcy Łodzi. Korzystając z tej okazji składam im podziękowanie i wyrazy szacunku za ich patriotyczną obywatelską postawę. Brawo Łódź!

Może ci się spodobać również Więcej od autora

% Komentarze

  1. Zdzisław mówi

    Jacku Matysiaku! By z wojownika zrobić zwierzę faszeruje się go prochami. Amfetaminą wspomagali się Niemcy i alianci. ZOMO też było dokarmiane dopalaczami jak niegdyś wojsko bromem

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.